1/26/2020

Czerwony smok

Hejka Kochani!
  Dzisiaj przychodzę do Was z kolejną recenzją książki, ktorą skończylam w ostatnim czasie, a jest nią "Czerwony smok" Thomasa Harrisa. 
  Zacznę może od tego, jak w ogóle trafiłam na tę książkę. Gdy zaczęłam czytać więcej i polubiłam czytanie, postanowiłam sobie, że nie będę oglądała filmów na podstawie książek, nim je przeczytam. Mając w głowie, że "Milczenie owiec" (tak, "Milczenie owiec", nie "Czerwony smok") jest bardzo kultowym filmem, widząc od czasu do czasu, że pojawia się w telewizji, książka o tym samym tytule od razu trafiła na listę do przeczytania przed obejrzeniem filmu. Systematyzując książki na moim koncie na LubimyCzytać, zobaczyłam, że niestety jest to druga książka z cyklu z Hanibalem Lecterem. Uniosłam się dumą i stwierdziłam, że nie będę ich czytała nie po kolei, tylko tak jak należy. Stąd "Czerwony smok" też wylądował na liście książek do przeczytania. Myślałam, że po prostu oddala mnie to od przeczytania tej książki, która jest dla mnie "ważniejsza", czy też "bardziej interesująca". Nie miałam pojęcia, jak bardzo się myliłam.
  Mimo mojej nadziei na pierwsze spotkanie z Hanibalem Lecterem byłam nie mało zaskoczona odkrywając, że nie gra on tutaj pierwszych skrzydeł. Jako bardzo barwna postać pozostaje na drugim planie - to nie on jest tutaj mordercą, którego szukają służby specjalne w USA. Poznajemy kawałek jego historii, dowiadujemy się, dlaczego jest tak bardzo pilnowany w więzieniu i dlaczego nie trafił do szpilata psychiatrycznego jako chory, ale nie skupiamy sie na tym tak jak na nowym psychopacie - Francisie Dolarhyde'u. 
  Bardzo spodobało mi się, jak została stworzona postać Francisa. Poznajemy go jako mordercę, poznajemy jego myśli i motywacje, które dla zwykłego czytelnika mogą wydać się bardzo abstrakcyjne. Ale poznajemy też całą jego historię, to jak był traktowany i przez kogo, jakie krzywdy go spotkały w życiu, jakie ma, często nienazwane lęki. W konsekwencji kształtuje to postać, z którą czytelnik w jakimś stopniu może się utożsamić. Sama miałam tak, że nie raz współczułam mu tego, co przeżył, gdy coś zaczynało się układać, z prawdziwym lękiem widziała, jak jego przeszłość zaprzepaszcza wszystkie pozytywne aspekty jego życia, jednocześnie, mając przed oczami zbrodnie, których dokonał. Podziwiam to, jak Harris potrafił wywołać we mnie autentyczne uczucia i jak skrajne w stosunku do konkretnych bohaterów one były.
  Kolejną postacią, można powiedzieć pierwszoplanową, która wymaga pochylenia się nad nią, jest detektyw Will Graham. To właśnie Will był tym, któremu udało się rozpracować myślenie Lectera, dlatego też został poproszony o pomoc i przy kolejnym, praktycznie nie do rozwiązania śledztwie. Nie chcąc zdradzać, jak to wszystko mu się udaje, napisze jedynie, że jego też poznajemy dość dokładnie, jego myślenie, jego lęki, to jak łączy swoją przeszłość z tym, co jest teraz, jak układał sobie życie, dlaczego było i nadal jest to dla niego bardzo trudne.
  "Czerwony smok" jest po prostu majstersztykiem, dla mnie bardzo mocne ■■■■■■■■■□ (dziewięć na dziesięć - dla mnie to naprawdę baaardzo wysoka ocena). Moim zdaniem Harris znajduje idealne wyważenie pomiędzy szczegółowością opisów często bardzo brutalnych morderstw, a analizą umysłu psychopatów, socjopatów, morderców. Powiem szczerze, że dość długo odkładałam przeczytanie "Czerwonego smoka" obawiając się właśnie zbyt drastycznych opisów, po których nie można spać. I pewnie, bardziej wrażliwych czytelników może nie raz zemdlić, gdy będą wyobrażali sobie bardzo dobrze opisane sceny znęcania się nad ofiarami, gwałtów i zabójstw. Dla mnie jednak nie są one na tyle drastyczne, żebym z zaciekawieniem nie czytała kolejnych i jeszcze kolejnych opisów. Powiem nawet, że w porównaniu z niektórymi książkami obozowymi opisy te są nawet dość delikatne. I ostatecznie rzeczywiście nie mogłam spać, czytając "Czerwonego smoka", to jedna z niewielu książek, które na tyle utrzymywały mnie w napięciu, że zarywałam nowe, żeby przeczytać kolejne rozdziały. Tę książkę czytało mi się świetnie i chętnie w niedługim czasie sięgnę po kolejne dzieło Harrisa z tej serii.
Na dzisiaj to wszystko, do zobaczenia!



W słuchawkach:

1/18/2020

Cyberiada

Hejka!
    W ostatnich dniach udało mi się skończyć zaczętą już daaaawno temu książkę - "Cyberiadę" Stanisława Lema. Nie była to łatwa lektura, mimo to chciałabym podzielić się z Wami moją opinią o niej.
    Kosmiczne przygody, z zabawą językiem, satyrą każdego aspektu życia, technicznymi szczegółami i rozważaniami natury filozoficznej – to właśnie cała „Cyberiada”.
    Na przeczytanie „Cyberiady” Lema zdecydowałam się po obejrzeniu adaptacji teatralnej kilku opowiadań właśnie z tej książki. Zachwycona manewrowaniem słowa w czasie przedstawienia wiedziałam, że książka musi być równie niesamowita. A jak było?
    Zacznę może od tego, że bardzo dużo czasu zajęło mi przeczytanie jej jako całości. Dlaczego? Przede wszystkim było to spowodowane mnogością nawiązań, jakie występują ramach treści. Z pozoru łatwa fabuła, gdy odkrywa się kolejne nawiązania do rzeczywistości, potrafi w dość drastyczny sposób zmusić do przemyśleń i odłożenia lektury na kilka dni. Kolejnym aspektem jest znów mnogość, ale tym razem bardzo rozbudowanych zdań z rzeszą neologizmów. Widać, że Lem nie szczędził zabawy w wymyślaniu kolejnych określeń rzeczywistości. Przyznam, że czasem musiałam wielokrotnie pochylić się nad danym słowem, żeby po pierwsze je przeczytać, a po drugie zrozumieć chociaż po części jego znaczenie. Wielokrotnie dopiero po przeczytaniu danego słowa na głos miałam wrażenie, że w końcu rozumiem, o co w nim chodzi. I po trzecie, mam wrażenie, że nie ma dziedziny nauki, z której wiedza nie byłaby w sposób bezpośredni wykorzystana na stronach opowiadań. Często cieszyłam się, że mam wiedzę zarówno z zagadnień typowo technicznych, jak i znam podstawy psychologii czy socjologi, dzięki czemu mogłam lepiej zrozumieć całość tekstu.
    Mówiąc ogólnie, jest to literacki majstersztyk. Widać ogromną zabawę zarówno językiem, formą jak i treścią. Można godzinami rozwodzić się nad tym, jak bardzo dopracowana jest to lektura. Jak wiele przekazuje. Można rozpływać się nad groteską i satyrą świata, a do tego mówić o uniwersalności zawartych w niej treści. Sama byłam bardzo zaskoczona, jak raczej dość młoda czytelniczka, widząc lekturę z 1965 roku, której treść, mimo być futurystyczną niezdezaktualizowała się przez te wszystkie lata. Byłam pod nie małym wrażeniem, w tak uniwersalny, ogólny, a jednocześnie bardzo konkretny sposób spisane są kolejne przygody głównych bohaterów. Trzeba jednak nadmienić, że nie jest to książka dla każdego i raczej nie polecałabym jej jako pierwszego spotkania z literaturą Lema. Dla mnie było to pierwsze spotkanie, wiem, że nie ostatnie, ale na pewno minie trochę czasu nim po raz kolejny sięgnę po książkę Lema, mając z tyłu głowy, że to była naprawdę trudna książka. Mimo to, dla mnie jest to mocne ■■■■■■■■□□ (osiem na dziesięć).
Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia w kolejnym wpisie, który mam nadzieję ukaże się już niedługo!



W słuchawkach:

1/03/2020

Jak mniej myśleć

Cześć!
  Dzisiaj przychodzę do was z recenzją i krótkim opisem moich wrażeń po przeczytaniu książki: "Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych" (całkiem długi tytuł) autorstwa Christel Petitcollin.
  Sama autorka opisywana jest konsultantkę i trenerkę komunikacji, psychoterapeutę oraz mówcę. Wiadomo, że pracuje w prasie i radiu. A ponadto odnoszącą sukcesy autorką wielu książek (w tym tej, która zyskała w 2019 roku nie małą popularność). Sama przedstawia się przede wszystkim jako psychoterapeuta i specjalistka od NLP (Natural Language Processing).
  Ja trafiłam na tę malutką książeczkę zupełnie przez przypadek. Moja znajoma w czasie wakacji wspomniała, że właśnie ją ma, że słyszała dużo pozytywnych opinii i myśli, że jej się spodoba. Przy okazji opowiedziała mi o tym, jak ona, jako studentka psychologii, traktuje temat osób wysokowrażliwych i nadwydajnych. Opisała te osoby, jako analizujące dosłownie każdy element przestrzeni, sytuacji, osoby itd. które je otaczają, często zwracając uwagę na nieistotne dla większości elementy, jak krzywo ułożone książki, jeden guzik, który jest odpruty w kardiganie, czy to, że ktoś nosi zawsze małe kolczyki w uszach. Słysząc taki opis, od razu uznałam, że ta książka idealnie nadaje się dla mnie. Nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo się myliłam.
  Zacznijmy do tego, jakie cele ma ta książka:
  • przedstawienie mechanizmów działania umysłu osób wysokowrażliwych i nadwydajnych,
  • pokazanie myślenia, w tym idealizmu oraz autentyczności takich osób,
  • ułatwienie funkcjonowanie takiej osoby w świecie, który z założenia jest nieprzystosowany do niej. 
W taki też sposób książka została podzielona na trzy części, które można by traktować osobno, gdyby autorka nie uprzedziła nas, że są ze sobą ściśle związane i nie można patrzeć na nie niezależnie (widzicie, że nie zgadzam się w tym twierdzeniem, prawda?). Każda z części ma za zadanie realizować jeden z celów nakreślonych przez samą autorkę. I moim zdaniem, dobrze to robi jedynie w przypadku pierwszego celu. Opisanie, dość szczegółowe samego funkcjonowania mózgu i wynikających z tego konsekwencji jest moim zdaniem najlepszą częścią tej książki. Jeśli chodzi o pozostałe cele, moim zdaniem nie zostały zrealizowane ze względu na dość schematyczną klasyfikację osób, które zostały określone jako wysokowrażliwe i nadwydajne. Tym samym przechodzimy to największych zarzutów, jakie mam w stosunku do tej książki.
  Na samym początku zacznę, od jakiej klasyfikacji dokonała autorka. Stwierdziła dość otwarcie, że osoby wysokowrażliwe i nadwydaje, są to najczęściej osoby z cechami ze spektrum autyzmu, najczęściej z Zespołem Aspergera. Tłumaczy to często nieumiejętnością takich osób w odnalezieniu się w sytuacjach społecznych. I pewnie, jest to jak najbardziej cecha osób z Zespołem Aspergera, ale w ramach opisu osób wysokowrażliwych i nadwydajnych, nie była to wymieniona cecha. Mam wrażenie, jakby autorka znalazła kilka osób, właśnie z Zespołem Aspergera i do tych osób dostosowała opis wysokowrażliwych i nadwydajnych. Jest jeszcze jedna cecha, którą ściśle ma wiązać osoby nadwydaje z Aspergerowcami, a mianowicie analizowanie bez końca (jak w tytule książki). I tak, może to być cecha osób z tym zespołem, ale u takich osób, może to skupić się na czymś zupełnie innym, albo w ogóle się nie objawić. A tego typu zachowania u dzieci, opisane oczywiście w książce, mogą wynikać w równej mierze z wychowania, wysokiego ilorazu inteligencji, jak i zaburzeń, jak Zespół Aspergera.
  Kolejnym moim zarzutem wobec tej książki jest stygmatyzowanie osób określonych jako wysokowrażliwe, nadwydajne, czy z Zespołem Aspergera. Nie jednokrotnie w książce pojawia się odniesienie tych osób, do reszty, czyli "normalnie myślących" ludzi. Więc idąc analogią, wszystkie osoby, które w jakimś stopniu utożsamiły się z opisem osób wysokowrażliwych lub nadwydajnych są nienormalne. Ale, zaraz. Kto wyznacza normy? Jest to średnia? Co najgorsze, w książce, w żaden sposób ta norma nie jest zdefiniowana, nie ma punktu odniesienia, a określenie to jest wręcz nadużywane. Do tego nie jestem pewna, czy bardziej przez to określenie stygmatyzowane są osoby "normalne" czy "nienormalne", bo te normalne przedstawione są w sposób bardzo krzywdzący w stosunku do nadwydajnych. Normalnie myślący nigdy nie zrozumie tego, nie jest w stanie swoim umysłem pojąć tego, dla niego jest to dziwne i zupełnie niezrozumiałe zachowanie. Wydaje mi się to niesamowicie krzywdzące zarówno dla osób określonych jako normalne, jak i dla tych, które normalnymi nazwane nie zostały.
  I ostatni z zarzutów, które chcę wymienić to niekonsekwencja. W ramach zachowań i sposobu myślenia opisanego w ramach pierwszej części dane zachowanie nie jest możliwe dla osoby wysokowrażliwej czy nadwydajnej, natomiast w części z poradami, jak funkcjonować, przedstawione jest jako coś, co należy robić. Jako przykład podam tutaj kontakty z innymi ludźmi. Na początku opisano, że te są na tyle trudne, że z "normalnie myślącymi" rozmowa jest zbyt powierzchowna, natomiast z innymi nadwydajnymi zupełnie nie ma sensu, bo każdy ma swój na tyle indywidualny sposób postrzegania i nawet z innym nadwydajnym nie uda się znaleźć nici porozumienia. Natomiast w ostatniej części, wprost powiedziane jest, szukaj innych nadwydajnych, znajdziecie nić porozumienia. A to tylko jeden z licznych przejawów niekonsekwencji.
  Jako całość nie oceniam tej pozycji najlepiej. Jest lekko napisana, dla osoby, która nie zna postaw psychologii, ani nauk pokrewnych, może być źródłem ciekawych informacji. Miałam wysokie oczekiwania w stosunku do niej, których niestety nie spełniła, stąd moja ocena ■■■■■□□□□□ (pięć na dziesięć). Normalnie nie sięgnęłabym po drugą część, ale mam je obie, w mojej domowej biblioteczce, stąd prędzej czy później, również "Jak lepiej myśleć" znajdzie się wśród pozycji przeze mnie przeczytanych.

Miłego wieczoru i do zobaczenia!



W słuchawkach: