2/09/2020

Znak czterech

Hej, hej!
  Dzisiaj chciałabym opisać moje wrażenia po przeczytaniu "Znaku czterech"  autorstwa Arthura Conana Doyle'a.
  Na początek trochę faktów, aby lepiej zrozumieć o co chodzi. Zacznijmy może od tego, że jest to druga książka z serii o Sherlocku Holmesie. Wydana pod koniec XIXw. czyli naprawdę dawno temu (już ponad 100 lat). Akcja toczy się właśnie w czasach, w których była napisana, w Londynie.
  Samego Sherlocka Holmesa na pewno wszyscy kojarzą, jeśli nie z ram książek, to chociażby filmów, seriali czy popkultury, ponieważ wdarł się do niej i został jej nieodłączną częścią. Jest to dość ekscentryczny detektyw, bardzo inteligentny, uwielbiający teoretyczne dywagacje i pozwalający innym również rozwiązywać zagadki, które dla niego są już dawno rozwiązane.
  Kolejną postacią, która nieodłącznie towarzyszy Sherlockowi, jest Wadson, czyli można by powiedzieć pomocnik, ale i dobry przyjaciel Sherlocka. Ich poznanie zostało szczegółowo opisane w pierwszej książce z serii, więc nie będę się na tym skupiała. To, co ważne, to fakt, że narracja "Znaku czterech" prowadzona jest pierwszoosobowa właśnie przez Wadsona.
  Sherlock, jak to na detektywa przystało, otrzymuje kolejne zlecenie rozwiązania zagadki, z którym radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. Z Wadsonem w bardzo ograniczony sposób dzieli się faktami, przez co nie pozostawia czytelnikowi za dużo miejsca na domysły i samodzielną próbę rozwiązania zagadki. Myślę, że gdybym miała możliwość sama domyślać się, kto, co i jak, dużo bardziej byłabym wciągnięta w tę historię.
  Z samym Sherlockiem myślę, że można albo się polubić, albo nie uznawać go za jakieś wybitne dzieło. Dla mnie jest dość neutralny, jeśli chodzi o serię. Nie odbieram mu tego, że na swoje czasy był na pewno przełomowym dziełem, tak czy inaczej sam "Znak czterech" nie porywa. Akcja opisywana jest w sposób dość zwięzły i przez pierwszoosobową narrację nabiera tempa, którego sama zagadka za dużo nie ma. Wpleciony jest dość subtelnie wątek miłosny, który również nie należy do wyjątkowo wciągających. Jedno co zdecydowanie mnie zaskoczyło (choć jest to jedynie kwestia mocno drugorzędna i wynikająca z życia w zupełnie innych czasach, to podejście do substancji uznawanych obecnie za narkotyki, jak kokaina). Sama nie wiem, czy mogę polecić tę książkę, komuś, kto nie jest fanem Sherlocka. Jest dobrze napisana, ale nie będzie to na pewno jedna z tych książek, do których chętnie wracam myślami i z ręką na sercu mogę ją polecić. Takie można powiedzieć mocne ■■■■■■□□□□ (sześć na dziesięć), szczególnie za przełomową formę, jak na koniec XIXw. Doceniając również to, jak łatwo obraz dość kontrowersyjnego detektywa zagnieździł się w dzisiejszej kulturze.
  Dzisiaj krótszy post, ale wyczekujcie kolejnej recenzji jeszcze w lutym. Może tym razem bardziej rozbudowanych?
Do zobaczenia!



W słuchawkach: