7/27/2014

Życiowa demolka

Cześć! :)
  Ten tydzień przyniósł wiele zmian w moim życiu, z niektórych będę się jeszcze dość długo otrząsała. Obróciły one moje życie do góry nogami, ale zanim to obróciły mną o trzysta sześćdziesiąt stopni w jedną, a potem w drugą stronę. Gdybym miała określić swoje samopoczucie, emocje - nie zdolna do życia społecznego. Czekająca na skazanie i wyrok. Jest źle i mimo łez, muszę sie pozbierać z małych kawałeczków i iść dalej przed siebie. Taki już mój los. 
  Zanim jednak wydarzyło się dużo złego przeżyłam naprawdę przyjemny tydzień. Byłam razem z grupką z klasy an kręglach. I co tu dużo mówić. Działo się. Nigdy nie byłam dobra w tej grze. Pierwszy raz byłam na kręglach rok temu, w czasie matur, razem z Szymonem i wtedy tez nie szło mi jakoś super (a mówi się, że początkujący ma szczęście, najwidoczniej wystarczy być na, a porzekadła przestają działać, takie moje szczęście). Tym razem nawet nie wszystkie gry byłam ostatnia. 
  Była nas piątka. Ja, Asia, Sebastian, Maks i Jonasz, w prawdzie Sebastian i Maks nie są już oficjalnie w mojej klasie (wyjechali ze stypendium uczyć się za granicą), ale dla nas zawsze będą częścią naszej społeczności klasowej. Wszystko zapowiadało się fajnie. Spotkaliśmy się przed południem, dla Maksa za wcześnie. Jeszcze nie przestawił się na nasz Polski czas, ale w sumie nie ma sensu, żeby się przyzwyczajał skoro w połowie sierpnia wraca do Stanów Zjednoczonych. Czekaliśmy na niego najpierw kwadrans akademicki, a potem jeszcze kolejny i kolejny. Przyszedł, a my nie poszliśmy od razu na kręgle. Zamiast tego wybraliśmy się do Grycana na lody. Potem dopiero zaczęła się gra. Wykupiliśmy sobie dwie godziny grania i zaczęliśmy. Pierwsza tura szła nawet całkiem przyzwoicie. Jak zwykle zamieszanie wywołał Maks i to jak rzucał. Wyobraźcie sobie chłopaka, który bierze jedną z cięższych kul idzie z nią do toru. Staje zaraz przed jego końcem w rozkroku. Dalej lewą ręką z kulą do kręgli zaczyna machać między nogami, zawsze odpowiednią ilość razy, a później ją puszcza. Wszyscy dookoła w czasie jego rzutów chowają się za filarami, kolumnami, czy za czym tylko mogą, bo nie dość, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że ktoś rzuca lewą ręką, to do tego "rozmachiwanie się" Maksa nie wygląda na bezpieczne dla osób stojących za nim. Jednak nie to jest w tym najgorsze. Najgorsze jest to, że on trafia i do tego bardzo często zbija wszystkie kręgle. My się gimnastykujemy, staramy się wyglądać profesjonalnie, jak na filmach z kręglarzami i trafiamy w rynnę. Może czas zmienić taktykę? Choć wydaje mi się, że taktyka Maksa do mnie nie pasuje. Może następnym razem spróbuję...
  W tym tygodniu byłam też na urodzinach Łodzi. Nie świętowałam w żaden doniosły sposób, jedynie skorzystałam z możliwości darmowego zwiedzenia kilku łódzkich zabytków. Ale też nie skończyłam czytać "Tehanu", dlatego też nie mogę jej zrecenzować. Czytanie nie było mi pisane. Przez cały tydzień zajmowałam się raczej rzeczami, które nie wymagały zbyt dużego zaangażowania umysłowego. Oglądałam filmy. W tym tygodniu widziałam "Zmowę pierwszych żon" i "Ralpha Demolkę". Zacznę od tego drugiego.
   Jest to film animowany, który w ostatnim  czasie oglądam z zamiłowaniem. Widziałam go już kilka razy wcześniej, jednak w tym tygodniu obejrzałam go trzy, albo i cztery razy. Znam go praktycznie na pamięć, a mimo cały czas mi się nie znudził. Ale może najpierw opiszę ten film.
  "Ralph Demolka" to film reżyserii Richa Moore'a (nie wiem dlaczego w filmach animowanych najczęściej w ogóle nie wspomina się o reżyserze, wiem że filmy te skierowane są raczej do dzieci, które się tym nie bardzo przejmują i większość osób nie docenia w tego typu filmach roli reżysera, ja mimo to uważam, że warto o nim wspomnieć). Film ten opowiada o świecie gier z perspektywy postaci z tych właśnie gier. Znajdziemy tam kilka znanych, nawet mojemu pokoleniu, gier takich jak Pac-man czy Sonic (to jeżlei chodzi o mnie, ale moi bracia, którzy mają trochę większą styczność z grami niż ja rozpoznają ich więcej, nie mówiąc już o tym ile gier zna mój tata, w końcu to były gry z czasów jego dzieciństwa). Historia opowiedziana z humorem, czasem nawet tak że wybucha się śmiechem na fotelu. Tytułowy bohater Ralph jest wielki i trochę niezdarny, co dodatkowo dodaje komizmu jego postaci. Do tego u jego boku pojawia się mała dziewczynka (brzmi landrynkowo? Nic bardziej mylnego, jest złośliwa jak mało kto i doskonale uprzykrza Ralphowi życie), która chce spełnić marzenia jego kosztem.
  Są w tym filmie dwie sceny, które wyjątkowo zapadły mi w pamięci. Jedna dotyczy Kółka Anonimowych Antybohaterów. Mają swoją mantrę, która pokochałam, gdy tylko pierwszy raz obejrzałam ten film, a brzmi ona tak: "Jestem zły, ale to dobrze. Nigdy nie będę dobry, ale to nic złego. Akceptuję siebie takiego jakim jestem." Spróbujcie mi powiedzieć, że nie jest urocza. Od teraz zawsze będę pamiętać, że nawet jeżeli jestem negatywna, nie oznacza to od razu, ze jestem zła, a sama mantra będzie mi jeszcze towarzyszyła przez następne lata. Druga scena dotyczy oddziału walczącego z ogromnymi robalami. Ich przywódcą jest kobieta - sierżant Calhoun. Jest ona najbardziej męska z całego oddziału i na początek, zanim zacznie się gra powtarza zawsze: "Pamiętajcie, że jesteście tylko mężczyznami. Jeśli się któryś wystraszy, to robić w skafander, byłe do mnie nie doleciało, bo was rodzona matka nie pozna!" Albo coś takiego, dokładnie nie pamiętam, ale znam idee, poza tym są różne tłumaczenia, bo sama spotkałam się na zwiastunach z jednym, a na filmie z drugim. Sama mam jak ja to zwykłam nazywać, skłonności feministyczne, dlatego zaimponowało mi takie podejście.
  Muzyki nie będę komentowała, wpasowuje się w akcje. Tyle powiem. Natomiast pochwalę polaków za świetny dubbing. Znów nie zawiodłam się na nim. To jedna z tych rzeczy, z których słyniemy nie tylko w granicach naszego państwa. Podobno kiedyś nie chcieli nam pozwolić zdubbingować jakiegoś filmu (jeden z pierwszych filmów animowanych, który chciano przetłumaczyć na polski), kontrolowali nas na każdym kroku i nim film trafił do polskich kin przeszedł próbę. Okazało się, że dubbing był miejscami śmieszniejszy niż oryginalny film. Od tego czasu nie było już problemu z dubbingowaniem filmów w Polsce. 
  Jeżeli chodzi o "Ralpha Demolkę" to pokochałam ten film, jak mało który. Oceniam go na ■■■■■■■■■□ (dziewięć na dziesięć), jeżeli nie więcej. Nie wiem czy wiecie, ale podobno Disney szykuje już sequel. "Mogę powiedzieć tylko, że scenariusz powstaje. Nic więcej nie wiem, więc milczę jak grób" - zdradził Jackman. Trochę się tego boję, sama nie wiem, co mogłoby być w nowej części, ale i tak pewnie go obejrzę, gdy tylko pojawi się w kinach. Po tak udanym pierwszym filmie, nie mogłabym nie zobaczyć drugiego.

  Teraz zajmę się drugim filmem, który postanowiłam obejrzeć w tym tygodniu, "Zmową pierwszych żon". Zacznę od anegdotki. Dopiero szukając plakatu do wklejenia na bloga dowiedziałam się, ze film powstał na podstawie książki. No cóż. Nie czytałam jej. Nie wiem czy się za nią zabiorę, ale chętnie ją przeczytam, bo film mi się podobał. Dodam ją do listy lektur do przeczytania mimo, ze najpierw obejrzało się film. Tak też się zdarza, choć staram się, żeby było odwrotnie. Najpierw coś na czym się wzorowali, dopiero efekt pracy. W związku z tym nie widziałam jeszcze "Władcy Pierścieni", ani żadnej z części "Igrzysk śmierci" (choć w tym drugim przypadku książki mam już za sobą, w czasie poprzednich wakacji przeżywałam Głodowe Igrzyska).
  Wracając jednak do "Zmowy pierwszych żon". Film reżyserii Hugh Wilsona opowiada historię czterech przyjaciółek. Znają się od młodości, jednak od czasów akademickich każda zaczęła wieść samodzielne życie. Teraz znów je coś łączy, każda z nich przeżywa kryzys w swoim małżeństwie. Mężowie naleźli sobie młodsze, ładniejsze i raczej puste kochanki, a z nimi zerwali kontakt wnosząc o rozwód. Przyjaciółki starają się przezwyciężyć ten trudny okres, każda na własną rękę, jednak dopiero gdy zaczynają współpracować, zaczyna się robić ciekawie.
  Film ten obejrzałam teraz drugi raz. Za pierwszym razem widziałam go może od jednej czwartej, a teraz chciałam się zapoznać z całym dziełem. Film już za pierwszym razem wywarł na mnie wrażenie, a to jak się skończył dało nadzieję na to, że zawsze może być dobrze, nawet gdy wpadnie się nawet w największe bagno. Pokazało mi także moc prawdziwej przyjaźni, tej z lat szkolnych, nawet gdy przez tak wiele lat nie utrzymywało się kontaktu. Bardzo przyjemnie się go ogląda, a że pokazuje jak kobiety mogą sobie same dać radę z życiu, co zgadza się z moim stosunkiem do życia (o czym już wspominałam odnośnie sierżant Calhoun). Dodatkowo mnie to cieszy, zadowala, moze dodaje trochę sympatii do tego filmu. 
  Jeżeli chodzi o grę aktorską. Na scenie pojawiły się gwiazdy takie jak Diane Keaton, Goldie Hawn, Bette Midler, Maggie Smith czy Sarah Jessica Parker. Naprawdę wczuły się one w grane postacie i zdaje mi się, że każdy widz mógł bez problemu wczuć się w główne bohaterki.
  "Zmowę pierwszych żon" oceniam pozytywnie. Spodobał mi się ten film, trochę zszokował. Chętnie obejrzałabym go jeszcze raz, żeby lepiej przyjrzeć się szczegółom, na które nie zwróciłam uwagi. Na ten moment mogę bez wahania powiedzieć, że film zasługuje na mocne ■■■■■■■■□□ (osiem na dziesięć).

  I teraz będę już kończyć. trochę przydługi wyszedł ten post. mam nadzieję, ze nikogo nie zanudziłam, ale pisanie tego dodało mi choć trochę otuchy  i pozwoliło choć na chwilę zapomnieć o męczących mnie problemach życia codziennego. Trzymajcie się ciepło (bo ostatnio dużo padało i zrobiło się chłodniej na chwilę). Miłego wieczora, i następnych sześciu, albo i siedmiu.



W słuchawkach:

1 komentarz:

  1. Niesamowity blog ! Świetnie piszesz, czekam na kolejne posty. :D
    Zapraszam także do siebie : http://allaboutmusic8.blogspot.com/ :3

    OdpowiedzUsuń