7/13/2014

Wakacyjnie, przygodowo

Cześć! :)
  Tydzień zbliża się końca i choć nie zapowiadał się zbyt ciekawie, skończył się wyjątkowo. Pogoda kilka razy pokrzyżowała mi plany, ale mimo to jakoś dałam sobie radę. Zacznę może od środy i "Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął", szwedzkiej produkcji filmowej na podstawie powieści
  Na film wybrałam się ze względu na namowę znajomych. Mięliśmy większą grupą wybrać się do kina (z większej grupy zostały, łącznie ze mną, trzy osoby) i po prostu miło spędzić czas. Film wybrał Maks, znajomy z klasy, który tak jak Sebastian wyjechał ze stypendium uczyć się za granicą, tyle że nie w Wielkiej Brytanii, a w Stanach Zjednoczonych. Maks od zawsze był... specyficzny (to słowo bardzo dobrze opisuje większość moich znajomych, jednak Maks jest jeszcze inny). Miał wyjątkowe poczucie humoru, dlatego też nie zdziwiło mnie, że wybrał czarną komedię. Przez specyfikę Maksa trochę obawiałam się tego filmu, na szczęście później okazało się, że niepotrzebnie. Jedno co mnie uspokajało, to fakt, że istnieje książka, na podstawie której powstał ten film. Skoro jet to ekranizacja, nie może być aż tak tragicznie.
  Mówi się, ze to szwedzki Forrest Gump. Może to i prawda, zdecydowanie łatwiej byłoby mi się wypowiedzieć na ten temat, gdybym wcześniej widziała "Forresta Gumpa" (tak, to jeden z wielu filmów, których nie widziałam, znajomi kiedyś wymieniali filmy, które powinnam znać, 80% nie widziałam), jednak znam ideę filmu i w tym są na pewno podobne. Allan, główny bohater opowiada przeżywa kolejną przygodę, która przypomina mu stare dobre czasy. Film jest zaskakujący i naprawdę śmieszny. Nie należy do tych, w których do pięć minut cała sala kinowa wybucha śmiechem, ale mnie udało się parę razy uśmiechnąć. Muzyka dodatkowo potęgowała nastrój ukazując sceny w ironicznym kontekście.Nie zabrakło oczywiście zwykłych wybuchów, które zawsze cieszą widza (chyba, że jest ich zbyt dużo). 
  "Stulatek, który wyskoczy przez okno i zniknął" ukazuje nam historię świata z trochę innej perspektywy. Mnie jednak najbardziej do gustu przypadł głupi jak but brat bliźniak Alberta Einsteina - Herbert. Postać ta wprowadziła nie mało zamieszania, a nieporozumienia wywołane przez jego zwykłą głupotę rozbawiłyby każdego. 
  Coś na co zwróciłam uwagę w czasie pierwszego oglądania (co nie zdarza się często ze względu na próbę ogarnięcia całej fabuły) była muzyka (zwykle muszę obejrzeć film dwa albo trzy razy, żeby ją docenić). Akcja nie byłaby taka sama gdyby nie rewelacyjna muzyka Matti Bye, bo to często głównie ona nadawała innych, tym samym śmieszny, wydźwięk zwykłym scenom.
 Podsumowując, lekkość opowieści i dobre aktorstwo gwarantują dobrą zabawę. Przypadek rządzi genialnymi rozwiązaniami, który sprawia że życie Allana jest wyjątkowe, a nam daje mnóstwo powodów do uśmiechu. Nie jest to jednak film typowo w moim stylu. Nie zarzucam nic historii, grze aktorskiej czy muzyce, po prostu wolę inny rodzaj kina (mimo to w miarę dobrze się bawiłam). Dla mnie ■■■■■■ (siedem na dziesięć).


  Pod koniec tygodnia wybrałam się na kolejną imprezę w środku lasu. jak na niezbyt zabawową osobę nie miałam jeszcze tygodnia wakacji bez całonocnej imprezy. Coś jest chyba nie tak, ale w końcu od czego są wakacje. Można robić rzeczy, które na co dzień są niewyobrażalne, wręcz niemożliwe.  
  Powiedzmy, ze ta impreza była trochę lepsza poprzedniej. Bardziej przypominała imprezę niż spotkanie towarzyskie i choć na naszej playliście w pewnym momencie pojawiły się kolędy nie było najgorzej. Organizator - mój przyjaciel i współpracownik Łukasz - powiedział: "Impreza jest ok, tylko trochę stypa"  i s tym mogę się zgodzić. Najpierw pięć osób poszło do sklepu oddalonego o jakieś trzy kilometry, który w rezultacie okazał się zamknięty, potem ktoś zginął w lesie i wszyscy się o niego martwili, a później większość osób była już zmęczona i woleli usiąść przy jedzeniu i chwilę porozmawiać.
  Można powiedzieć, ze ta impreza miała kilka punktów. Jednym z nich była gra we frisbee. Moja klasa już jakoś tak od roku (może trochę krócej) lubi sobie porzucać frisbee, a że organizator ma swoje idealnie wyważone do prawdziwych rozgrywek i sam chodził na treningi tego naprawdę skomplikowanego sportu, to zaproponował nam grę. Sam się w nią nie zaangażował, ponieważ udawał, że pilnuje grilla, ale i tka dobrze się bawiliśmy. Następnym punktem było jedzenie. Jedzenie było bardzo istotnym i ważnym punktem. Łukasz jest jedną z osób, które ciężko zobaczyć bez jedzenie, więc skoro organizował imprezę nie mogło zabraknąć pożywienia.Było nawet ciasto marchewkowe upieczone na prośbę Sebastiana. Swoją drogą po raz pierwszy jadłam ciasto marchewkowe. podobno było mało marchewkowe, ale się liczy. Może sama kiedyś takie upiekę? :) Jeszcze innym punktem imprezy miało być ognisko. Gdy w poprzednim roku Łukasz zorganizował imprezę w tym samym miejscu (tyle, że na dwa albo nawet trzy razy więcej osób) ognisko gromadziło wokół siebie tłumy ludzi, tam zebrało się całe towarzystwo, tam prowadzone były wszystkie rozmowy. W tym roku coś nie wyszło. Ogniska nie miał kto pilnować, więc ja się nim zajęłam. Sama przynosiłam sobie drewno z lasu (bo w końcu Łukasz nie mógł nam dać swojego, narąbanego wcześniej drewna), sama nie łamałam (bo piły też nie dostałam) i sama pilnowałam, żeby ognisko się jakoś paliło. Trochę mnie to bolało. Wokół mnie siedziało 11 chłopaków i żaden (przepraszam, są dwa wyjątki, które po pewnym czasie się poddały) nie chciał mi pomóc. Koło pierwszej w nocy zostawiłam je w spokoju. Byłam już męczona i miałam całe pokaleczone dłonie. Dopiero wtedy ktoś się nim zainteresował. Dodatkowo wokół ogniska zebrały się dwie dopiero tworzące się pary, które okupował przyniesione karimaty (trochę dziwne, ze tylko dwie osoby, w tym ja, przyniosły karimaty. Dla mnie jest dość oczywiste, ze jeżeli śpimy gdzieś, w lecie, nawet w domku, ale w śpiworze, to coś nas musi izolować od podłoża i tym czymś jest karimata). Nikt nie chciał im przeszkadzać, więc nikt nie siedział przy ognisku. Ja od czasu do czasu siadałam przy nim. Osobiście uważam, że ogień mnie uspokaja. Oczywiście, nie duży ogień, ale płomyk świecy, pochodnia czy ognisko.

  W tym tygodniu dużo więcej się nie działo. Miałam pójść z Szymonem na Polówkę (plenerowy pokaz filmowy) na "Wiecznych chłopców", ale dosłownie pięć minut przed moim wyjściem z domu zaczęło padać i odwołano projekcję filmu. 
  Trzymajcie się ciepło. Oby pogoda nie popsuła wam planów nadchodzącym tygodniu. :)



W słuchawkach:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz