Jak pewnie wszyscy
wiedzą, zaczęły się akacje. Czas błogiego lenistw, spotkań ze znajomymi i
imprez! Choć nie jestem za bardzo zabawową osobą, tegoroczne wakacje zaczęłam
właśnie od imprezy, choć nie jestem pewna, czy nazwanie tego imprezą nie będzie
nadużyciem. Dziewczyna po prostu zaprosiła garstkę osób do siebie do domu po
środku niczego, na wieś.
Nie byłam za bardzo
chętna, żeby tam jechać. Postawiłam sobie warunek, że pojadę tylko, jeżeli
będzie ładna pogoda. No cóż. Lało jak z cebra, a ja i tak pojechałam. Dlaczego?
Poprosił mnie o to mój przyjaciel – Sebastian. Z Sebastianem poznałam się dwa
lata temu na obozie. Późnie okazało się, że jesteśmy w jednej klasie w liceum.
Jednak po roku, Sebastian wyjechał ze stypendium uczyć się w Wielkiej Brytanii.
Od tego czasu rzadko mammy czas, żeby porozmawiać, nie mówiąc już o spotkaniu,
jednak dalej się przyjaźnimy. Nie mogłam go zawieść i nie pojechać.
Spakowałam śpiwór,
karimatę, coś do jedzenia i pojechałam. Zanim dotarłam na miejsce spotkałam
większość osób. W tej pięcioosobowej grupie prawie szczęśliwie dojechaliśmy na
miejsce. Wysiedliśmy przystanek za daleko, dlatego musieliśmy przejść dwie
wsie, żeby znaleźć się na miejscu. Tam impreza zamieniła się bardziej w
kameralne spotkanie towarzyskie. Graliśmy w „Tabu”, „Twistera”, „Ankh Morpork”,
do tego zorganizowaliśmy karaoke i potańczyliśmy do towarzyszącej nam od samego
początku muzyki. Nie spałam całą noc, a do rana udało mi się zgubić i znaleźć
dokumenty, zwiedzić okolicę i nawet nie bawić się najgorzej.
W tym tygodniu wypadły
także urodziny mojego chłopaka – Szymona. Długo myślałam nad tym, co mogłabym
mu z tej okazji podarować. Chciałam dać mu coś wyjątkowego, zrobić coś
samodzielnie. Sama na urodziny dostałam od niego złożoną z papercraftu
rosiczkę, a poza tym prezenty zrobione własnoręcznie zawsze robią większe
wrażenie, niż te kupione. Po dłuższym zastanowieniu, postanowiłam narysować dla
niego coś związanego z Mass Effectem, grą którą kocha. Ma wiele gadżetów
związanych z nią, więc taki rysunek powinien mu się spodobać.
Męczyłam się z różnymi
wzorami, postaciami, . Nie jestem najlepszym plastykiem, wszystko co potrafię,
nauczyłam się sama, przerysowując prace innych, a później starając się odwzorować
zdjęcia, animacje i wymyślić coś samodzielnie. Nie jest ze mną (chyba)
najgorzej, choć do profesjonalnych plastyków brakuje mi naprawdę dużo (już
niedługo zacznę wstawiać na bloga moje rysunki, grafiki itd. Sami będziecie mogli
ocenić, jak mi idzie). Tutaj macie jeden z prototypów rysunku statku Normandy,
dla Szymona. Nie mam skanu finalnego projektu, niestety nie pomyślałam o tym
przed podarowaniem go chłopakowi, ale mówi się trudno. Moja strata, a prototypy
nie były najgorsze, z resztą sami oceńcie.
Razem z początkiem
wakacji, postanowiłam zrobić coś nowego na moim blogu. Będą to recenzje.
Filmowe, książkowe i inne, jakie tylko przyjdą mi do głowy. Na górze,
znajdziecie link do strony ze wszystkimi recenzjami.
Dzisiaj chciałabym się zająć filmem, który widziałam już jakiś czas temu, dokładnie 21 czerwca. W tę piękną sobotę wybrałam się razem z Szymonem do kina na „Jak wytresować smoka 2”. Oboje widzieliśmy pierwszą część tego filmu animowanego, dlatego też chętnie wybraliśmy się na drugą.
Reżyser nie szczędzi czasu na przypomnienia co działo się w poprzednim filmie, ani na to, co wydarzyło się między filmami, od razu wrzuca nas w centrum akcji. Film utrzymany jest w bardzo szybkim tempie, nie ma przestojów, a jedynie od czasu do czasu pojawiają się bardziej tajemnicze sceny zbudowane na emocjach i odczuciach bohaterów, by złapać oddech od dynamizmu akcji, przepięknych widoków i zabawnych scenek. Tych nie zabrakło. Nie znajdziemy prostego, banalnego humory, wszystko jest subtelne i ładnie wkomponowujące się w całą opowieść, a dowcipy wynikają z sytuacji, a nie jedynie z potrzeby przyciągnięcia uwagi widza.
W tym filmie każdy, niezależnie od wieku, znajdzie oś dla siebie. Dzieci mogą zachwycać się kolejnymi przygodami, a jednocześnie są poruszane ważne tematy: tolerancji, ekologii, rodziny, kreatywności i szacunku, które w wyśmienity sposób odwołają się do nich i może nawet czegoś ich nauczą. Jeżeli chodzi o dorosłych, można znów poczuć się młodym i przeżywać wszystko razem z własnymi dziećmi. Ja osobiście zaliczam się do tej pierwszej grupy i choć może nie wyciągnęłam z całego filmu zbyt wiele nauki, świetnie się na nim bawiłam. A bohaterom towarzyszyłam we wszystkich odczuciach. Dzięki niektórym zabiegom fabularnym pojawiają się wielkie emocje, które potrafią wzruszyć.
Poza tym każdy dorosły dostaje ucztę dla oka. Animacja jest przepiękna, a akcja - spektakularna. Jedna z bardziej spektakularnych scen filmu, czyli bitwa, stworzona jest z wielkim rozmachem. Nawet wielbiciele "Godzilli" znajdą tutaj coś dla siebie, gdy dochodzi do starcia dwóch gigantów. Wszystko otacza wspaniała muzyka Johna Powella, która jest równie piękna jak w pierwszej części.
Do tego jeśli oglądało się serial „Jeźdźcy smoków” można dostrzec dodatkowe nawiązania do niektórych wydarzeń. Jego główną rolą jest Główna rola tego programu to rozbudowanie relacji pomiędzy grupą bohaterów, które przez przyznam filmu mają większy sens. Nie oznacza to, że nie znając serialu nie można zrozumieć filmu, jednak jego widzowie mają polepszony odbiór.
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie urzekła. Od premiery pierwszego filmu minęły cztery lata, dokładnie tyle samo ile w świecie Czkawki. Mała rzecz, a cieszy.
Co mogę jeszcze dodać. „Jak wytresować smoka 2” oferuje nam niezapomnianą przygodę pełną emocji i zwrotów akcji. Jak dla mnie ■■■■■■■■□□ (osiem na dziesięć kwadracików, to będzie taka ocena jak gwiazdki na wielu portalach, mam nadzieję, ze zrozumiała dla większości czytelników).
I to by było na tyle. Do zobaczenia następnym razem, może wtedy uda mi się dodać recenzję "Sezonu burz" Andrzeja Sapkowskiego, który skończyłam w tym tygodniu? Kto wie. :)
Miłego tygodnia!
W słuchawkach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz