3/02/2014

Studniówka

Witajcie!
  Na początku chciałabym Was bardzo przeprosić, że w poprzednim tygodniu nie pojawił się żaden post, ale wiele rzeczy na to wpłynęło, przede wszystkim fakt, że byłam razem z chłopakiem na studniówce, ale daje mi to doskonały temat na dzisiejszy post! 
  Do tego dnia szykowałam się już kilka poprzednich tygodni, żeby nie mówić, że miesięcy. Miałam już wybraną sukienkę, naszykowane dodatki i umówione wizyty u fryzjera oraz kosmetyczki. Wszystko zapowiadało się idealnie.  Nic nie mogło pójść nie po mojej myśli, a jednak... Miałam złe przeczucie, które na moje nieszczęście się spełniło. 
  Rano wstałam cała podekscytowana, wizyta u fryzjera umówiona na 11.00 (niestety późniejszej godziny nie było), a ja już od 7.00 na nogach. Nie mogłam spać, może to ze stresu, a może po prostu za wcześnie położyłam się spać poprzedniego dnia. Nie wiem, bałam się jedynie, że wpłynie to na moje wieczorne zmęczenie. Chodziłam w kółko, wydeptując wykładzinę w pokoju. Ale przeszedł czas wychodzić. 
  U fryzjera nie było źle, usłyszałam kilka miłych rzeczy odnośnie moich rzeczy i to, że raczej się nie kręcą (chciałam być w lokach na studniówce), ale pan Tomek zrobi z tym wszystko, co będzie mógł. Wyszło to całkiem nieźle. Gorzej było z kosmetyczką. Nie dała mi dojść do słowa, pytając mnie o kolor paznokci, nie dość, że sama go wybrała, to jeszcze była przekonana o tym, że to mnie się on podoba. A makijaż. No cóż... Byłam pomarańczowa, miałam przesadnie różowe policzki i brokat. Wszędzie brokat i jeszcze raz brokat. Byłam załamana i na godzinę przed wyjściem naprawiałam to, co mi nie pasowało.
 (jestem najbardziej z lewej strony - czarno-różowa sukienka; zdjęcie nie jest idealne, ale najważniejsze że jest)
  Ale nie przejmując się tym co nie wyszło, zajmiemy się tym co wyglądało  dobrze, a mianowicie o sukience. Z samą sukienką też miałam nie małą przygodę. W czasie ferii, na miesiąc przed studniówką, doszłam do wniosku, że chyba jednak przydałoby się już porządniej zacząć przygotowania do tego ważnego (głównie dla mojego chłopaka) dnia. Przeszłam się wielokrotnie, po wszystkich (w zakresie moich chęci i możliwości) galeriach handlowych szukając tej idealnej sukienki i w tym samym czasie przeglądałam oferty sklepów internetowych. I udało mi się. Miałam idealną sukienkę, w dodatku po przystępnej cenie. Nic, tylko kupować. Tu niestety pojawia się problem. Sukienka miałaby być kupiona przez internet. W mojej rodzinie nie jest to popularny rodzaj zakupów i jeżeli to tylko możliwe, nie kupujemy przez internet. Z tydzień namawiałam tatę, najpierw na sukienkę, potem na zakup przez internet, ale mi się udało. Nieskromnie mówiąc, nie było innej możliwości, zawsze dostaję to, o co walczę, to na czym mi zależy.
  Dobrze, sukienka zamówiona, czekamy aż cokolwiek zmieni się w jej statusie na stronie. Czekamy dzień, dwa, trzy i nic. Sytuacja nie wygląda ciekawie, szczególnie, że nie cieszy się pozytywną opinią w internecie. Ponad to przewidzieli, że w razie jakichkolwiek komplikacji na zamówienia można czekać nawet cztery tygodnie. No cóż... To dość długo, szczególnie, że magazyn mają w Łodzi, gdzie mieszkam. Ale ja nie oceniam. Sama sukienka przyszła, w prawdzie po prawie dwóch tygodniach, ale przyszła. Problem był z odebraniem. Moje kochane rodzeństwo przegoniło listonosza (bo przecież przez jaką inną firmę można dostarczać zamówienia, jak nie przez Pocztę Polską) i musieliśmy się niemało namęczyć z jej odebraniem. Udało się. Sukienka nie była uszkodzona i wszystko zgadzało się z danymi na stornie. Byłam zadowolona. Miałam moją sukienkę i mogłam się spodziewać, że nikt inny nie będzie miał podobnej.
  Następnym problemem była torebka. Miała być równie wyjątkowa co sukienka, jednak chciałam choć trochę zaznaczyć mój buntowniczy charakter. Sukienka tego nie okazywała. Była bardzo delikatna i w pastelowych kolorach), dlatego torebka musiała mieć pazur, dlatego też postawiłam na ćwieki i kastet. Znalezienie idealnej torebki nie zajęło mi w prawdzie tak dużo czasu, jak sukienki, choć i tu nie było najprościej. Mimo to, najważniejszy jest efekt końcowy i zachwyt wszystkich nad tym jak wyglądałam, pokazywanie torebki i ciągłe pochwały słyszane dookoła.
  Niesamowite uczucie. Ludzie, którzy na co dzień nie zwracają na mnie uwagi, przyglądają mi się uważnie, nie poznają mnie. W dodatku to nawet nie była moja studniówka, a i z tym faktem nie do końca wiedziałam co zrobić. Wiele osób z mojego najbliższego środowiska uważało, że nie powinnam się jakoś bardzo wyróżniać, wyglądać "za dobrze", bo w końcu to tegoroczne maturzystki mają być gwiazdami tego wieczoru. Z drugiej strony słyszałam przeciwne głosy, że przecież powinnam wyglądać najlepiej jak tylko mogę, aby pokazać chłopakowi, że nie ma się czego wstydzić, a nawet ma się z czym pokazać. W moim przypadku tak kwestia pozostała nierozstrzygnięta do samego końca. Może rzeczywiście wyglądałam inaczej, wyjątkowo, stąpałam pewnie po ziemi i uśmiechałam się do każdego, pokazując na każdym kroku pewność siebie, ale i tak wyglądałam skromnie. Sama uważam, że nie powinno się poddawać stereotypom czy jakimś przyjętym schematom, a wybierać to co pasuje do nas. Jeśli jesteśmy pewni siebie, nie ma problemu, żebyśmy wyróżniali się z tłumu i pokazywali w całej swojej klasie, ale jeżeli z reguły chowamy się pod miotłę i zachowujemy jak szara myszka, nie będziemy się dobrze czuć w wyróżniającej się sukience czy makijażu, dlatego wtedy lepiej wybrać coś skromniejszego.

  Na samej studniówce bardzo dobrze się bawiłam. Moje nogi od tańca musiały wyjątkowo długo odpoczywać, a przez cały wieczór uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Na kabarecie ubawiłam się po pachy, a polonez i tańce pokazowe zrobiły na mnie ogromne wrażenie (w mojej szkole w ramach lekcji WF-u uczęszczamy na lekcje tańca; sama nie tańczyłam, dyrekcja się nie zgodziła - w roczniku było za dużo dziewczyn, może w przyszłym roku uda nam się tańczyć razem? :)). Jedno co mnie zastanawiało, to czy naprawdę ktoś przykłada dużą wagę do tego, gdzie odbyła się studniówka. Biały Pałac w Niesięcinie, to brzmi dumnie, po królewsku. Jedyny problem w tym, że większość szkół miało w tym roku właśnie tutaj swoje studniówki. Do tego sama cena nie przyciągała. Rozumiem. Pałac. Prestiż, te sprawy, ale bez przesady. Po godzinie nikt już nie zwracał uwagi na to, gdzie się bawi, liczyło się jedynie to, z kim.
  I tym optymistycznym akcentem chciałabym zakończyć dzisiejszy post. Mam nadzieję, że wszyscy maturzyści bawili się w tym roku dobrze, a egzamin dojrzałości będzie dla nich jedynie formalnością. Trzymajcie się. Miłego dnia! ;)




W słuchawkach:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz