12/28/2016

Jak podróżować to tylko busem

  Cześć kochani!
  Już bardzo długo nie pisałam niczego na blogu. Studia i wszystko co robię poza nimi okazało się dla mnie zbyt wymagające i niestety musiałam całą swoją uwagę poświęcić właśnie temu. Teraz właściwie piszę, żeby mieć mniejsze wyrzuty sumienia, że się nie uczę. Ale do rzeczy. Chciałabym Wam dzisiaj przedstawić recenzję pożyczonej od znajomego książki Karola Lewandowskiego "Busem przez świat. Wyprawa pierwsza".
   Może zacznę od tego, co podkusiło mnie, żeby sięgnąć po tę właśnie pozycję. Wyglądało to tak, że nie chciałam uczyć się w święta (kolejna wymówka od nauki, ale naprawdę powoli zaczynam mieć jej już po dziurki w nosie - kiedy studiuje się dwa kierunki wydaje się to być zupełnie naturalne, podejrzewam, że już przy jednym byłoby podobnie), a książka leżała i się kurzyła. Jak już wspomniałam pożyczył mi ją przyjaciel (było to już dość dawno, bo jakoś w październiku czy na początku listopada, wtedy też ja pożyczyłam mu "Rok 1984" Orwella, a do tej pory nie miałam chwili, żeby ją ruszyć). Samo pożyczanie też nie wyglądało jakoś standardowo, w stylu: 
- O, masz tę książkę?! Ale super, zawsze chciałam ją przeczytać. Pożyczysz mi ją?
- Pewnie, trzymaj.
Było to bardziej coś w stylu:
Przyjaciel przygląda się uważnie książce, patrzy na nią, na swój zapchany plecak, z powrotem na książkę, a potem na mnie, która stałam akurat zaraz obok.
- Chcesz?
- No ok.
Więc sami widzicie, że nie jest to książka, na której przeczytanie czekałam latami i tylko szukałam nadarzającej się okazji, żeby dorwać się do jej czytania, a raczej coś o czym inni pomyśleli, że może mi się spodobać. I mięli absolutną rację.
  Książka opowiada o prawdziwej przygodzie, jaką przeżyła piątka przyjaciół. Postanowili wyruszyć na Gibraltar przy jak najniższych kosztach. Był to pomysł na tyle szalony, na tyle odważny i piękny, że coś musiało pójść nie tak. Wszyscy znajomi powtarzali im, że to nie ma szans się udać, że chyba zwariowali, albo coś brali. Mimo to, oni się nie poddali. Nie dość, że udało im się znaleźć i wyremontować busa za grosze, to jeszcze naprawdę wyruszyli w podróż po Europie. 
  Karol, autor książki i pomysłodawca wyprawy, w sposób bardzo humorystyczny i bezpośredni opisuje wszystkie przygody, które napotkali na swojej drodze. Szczerze dzieli się odczuciami, choć czasem jest bardziej oszczędny w słowach niż miało to miejsce w rzeczywistości. Nie oszukujmy się, piątka dorosłych facetów, w jednym busie, to prawie nie możliwe, żeby przez miesiąc wszyscy byli kulturalni przez cały czas, a przecież dochodziło do sporów.
  Co warto zaznaczyć, książka ta jest niesamowita inspiracją i motywacją do podróżowania. Pokazuje, że przy bardzo ograniczonym budżecie można przeżyć przygodę życia i zwiedzić naprawdę pół świata. Ta wyprawa była jedną z pierwszych tego typu, a miała miejsce w 2010 roku. Od tego czasu po Europie (często trasą na Gibraltar, którą wybrali chłopaki) jeździ masa kolorowych busów z przyjaciółmi, którzy właśnie przeżywają największą przygodę swojego życia. Ale poza tym książka ta zawiera wiele praktycznych porad dotyczących wyjazdu. Jest w niej rozpisany dokładny kosztorys  całej wyporawy. 
  Jak już wspomniałam, nie chciałam się uczyć w święta, więc wzięłam się za czytanie. I tak jak zaczęłam czytać po południu, tak skończyłam wieczorem. Jest to lektura do pochłonięcia, do przeczytania na raz, jeśli tylko znajdziecie tyle czasu. A poziom entuzjazmu, zaangażowania i chęci do pracy drastycznie wzrasta po przeczytaniu. Od razu chce się wyjechać, szczególnie, gdy całe życie marzy się o podróżowaniu. Całość, będąc jeszcze nabuzowana emocjami, jakie wywołała we mnie lektura, oceniam na ■■■■■■■■■□□ (osiem na dziesięć). Zdecydowanie warto.
  Jedna z grup, w której się udzielam (do niej właśnie należy chłopak, który pożyczył mi książkę - prawdę mówiąc to on ją prowadzi i trzyma razem) ma plan właśnie na podobną podróż po Europie, na nasz własny Eurotrip. Udało mi się dowiedzieć, że ta książka była główną i największą inspiracją do tej wyprawy. Już od pół roku ciągle słyszę o jakichś busach, których szukają chłopaki. Nie mogę się doczekać.
  Od kiedy pisałam ostatni raz, przeczytałam jeszcze jedną książkę, jeśli tylko znajdę chwilę, między pierwszą a drugą w nocy, po tym jak skończę przygotowania najpierw na jeden, potem na drugi kierunek, a wcześniej ogarnę wszystkie grupy i korepetycje, to napiszę kilka zdań o "Coś się kończy, coś się zaczyna" Sapkowskiego. Do zobaczenia!
  I jeszcze jedno, chłopaki mają swojego bloga, inne książki i w ogóle, ja to wszystko na razie tylko odkrywam, ale zapraszam i tam, bo na pewno warto!



W słuchawkach: 

8/28/2016

Paragraf

   W ostatnim czasie udało mi się skończyć (długo męczoną książkę), którą jest powieść Josepha Hellera "Paragraf 22". Zajęło mi to naprawdę dużo czasu, ze względu na wiele kwestii zupełnie niezależny ode mnie, jak nawał pracy na studiach czy zwykłe zmęczenie, które dzień w dzień dawało o sobie znać. To potworne uczucie, kiedy jesteś tak zmęczony, że nie jesteś w stanie czytać. na szczęście to już za mną i wróciłam do formy. Ale przejdźmy do książki.
   "Paragraf 22" opowiada o życiu lotników w czasie II Wojny Światowej. pokazuje jak naprawdę wygląda życie w jednostce organizacyjnej wojska. Wszystko wydaje się normalne, gdyby nie to, jak czasem idiotyczne potrafią być sytuacje przedstawione na stronach tej książki. Coś co wydaje się zupełnie nierealne, nieprawdopodobne, a po rozmowie z człowiekiem, który miał bezpośredni kontakt z wojskiem, okazują się jak najbardziej prawdziwe.
   Istotną częścią powieści Hellera jest czarny humor, który przemawia przez każdą scenę książki. Sama bardzo długo musiałam się przyzwyczajać do tego humoru (nie było to ani łatwe, ani momentami przyjemne - borykanie się z książką, która nie do końca trafia w mój gust, jeśli chodzi o tematykę, a do tego nie umiem pogodzić się z istotą książki, jaką jest czarny humor - krótko mówiąc  tragedia), ale gdy stał się dla mnie już normalnością, mogłam nawet bez większego zażenowania śmiać się z irracjonalnych sytuacji przedstawionych w tej książce.
  Ale właściwie o co chodzi z tym tytułowym Paragrafem 22? Sama nie do końca wiedziałam, gdy zaczynałam czytać powieść Hellera. Miałam nikłe pojęcie o nim, gdy tata zasugerował, że sytuacja z Trybunałem Konstytucyjnym w Polsce, była nie małą analogią, do Paragrafu 22. Mianowicie: Ustawa o Trybunale Konstytucyjnym jest niezgodna z Konstytucją. Niezgodność z Konstytucją tej ustawy może stwierdzić jedynie Trybunał Konstytucyjny. Wyrok Trybunału nie będzie miał mocy prawnej, ponieważ zostanie orzeczony na mocy ustawy niezgodnej z Konstytucją. A tak naprawdę chodzi mniej więcej o to, że aby zostać zwolnionym z odbywania obowiązkowych lotów, trzeba być chorym psychicznie, żeby to stwierdzić, należy zgłosić się do lekarza, ale ktoś kto zgłasza się do lekarza z prośbą o zwolnienie, martwiąc się o swój stan zdrowia, nie może być chory. I tym sposobem wszyscy, czy zdrowi, czy chorzy odbywali obowiązkowe loty. Paragraf 22 mówił też o tym, że można robić wszystko co nie jest w nim zabronione, ale że nikt nigdy nie widział Paragrafu 22 na oczy, to właściwie można było zrobić wszystko i powołać się właśnie na ten paragraf.
   A co ja myślę o 'Paragrafie"? Ciężko było mi dojść ze sobą do porozumienia, co tak naprawdę uważam o tej książce. Jedno co jest pewne, jest to warta przeczytania powieść. Pokazuje, w prawdzie przerażające, ale zawsze, realia. Konfrontacja tego, jakie mamy wyobrażenie o wojskowości i o wojnie, z tym jak to wygląda z punktu widzenia żołnierza jest bardzo wartościowym przeżyciem. Dodatkowo ten nieszczęsny język, choć momentami trudny (nie do czytania, gdy jest się choć trochę zmęczonym, nie nadaje się również na wykład, nawet ten najnudniejszy, no i nie przypadnie do gustu szukającym lekkiej lektury), może ubogacić nas, nie do końca jestem w stanie powiedzieć, w jakiej dziedzinie, ale na pewno ubogaca. Może nie jest to książka, do której będę wracała z pasją, jak np. do "Roku 1984", ale będę ją miło wspominała, a czasu, który poświęciłam na przeczytanie powieści Hellera nie uważam za stracony.
   Podsumowując, "Paragraf 22" to książka poruszająca w swojej komicznej formie bardzo trudne tematy. Pozwala na konfrontację naszych poglądów, z tragiczną rzeczywistością. Daje jasny w przekazie obraz świata ogarniętego wojną. Jest dla czytelnika wyzwaniem, z którym moim zdaniem warto się zmierzyć. Moja ocena, choć nie była łatwa do wyprowadzenia, to ■■■■■■■■□□□ (siedem na dziesięć).
   W najbliższym czasie, w książkach, które będę czytała, mam nadzieję odejść od tematyki wojny, a przynajmniej tej prawdziwej. Może następna lektura będzie dla mnie bardziej łaskawa i pozwoli (razem z dużą ilością wolnego czasu) szybciej coś naskrobać. Trzymajcie się ciepło i do następnego! ;)


1/14/2016

Bo z pszczołami nigdy nic nie wiadomo

Cześć!
  W tym tygodniu udało mi się skończyć kolejną książkę. Można powiedzieć, że był to dla mnie powrót do dzieciństwa i idealna książka po thrillerze psychologicznym - łatwa, prosta, urocza. Dlatego też zapraszam wszystkich do przeczytania mojej recenzji "Kubusia Puchatka" Alana Alexandra Milne'a.
  Dlaczego sięgnęłam akurat po tę książkę? Jest kilka powodów. Przede wszystkim nigdy jej nie czytałam, a mimo wszystko wydaje mi się (i wydawało zanim zaczęłam ją czytać), że jest to książka, której nie można nie znać, jeśli tylko lubi się czytać. Swoisty kanon literatury. Dodatkowo jest to jedna ze 100 książek BBC, które trzeba przeczytać. No i oczywiście tyle się w dzieciństwie naoglądałam Kubusia Puchatka, że musiałam poznać pierwowzór kreskówki.
  Może to dziecinne, ale nie mogłam się doczekać, aż poznam kolejne przygody Kubusia i wszystkich jego przyjaciół. Ale zacznijmy od początku. 
  Co mnie najbardziej urzekło w tej książeczce dla dzieci? Przede wszystkim to, że chyba nie da się z niej wyrosnąć, a człowiek w każdym wieku i stanie emocjonalnym będzie odkrywał ją na nowo. Ja, jako że pierwszy raz sięgnęłam po nią dopiero teraz, mając prawie 20 lat, nie identyfikowałam się z żadnym z bohaterów-zwierzątek, jak to robi większość dzieciaków, gdy tylko opowiada im się takie historie. Nie byłam też Krzysiem, który "dowodził" całą kompanią, za to wczułam się w rolę opowiadającego historię. Tak też może się czuć każdy rodzic, który czyta swoim, jeszcze małym, dzieciom przygody Kubusia na dobranoc. Dodatkowo, choć wiem, że to nie będzie duże odkrycie, każda z postaci przedstawia jedną wyolbrzymioną cechę charakteru. Kubuś jest głupiutki, Prosiaczek - bojaźliwy, Królik - zarozumiały, Sowa - przemądrzała, Kłapouchy - smutny, Kangurzyca - troskliwa, a Maleństwo - beztroskie. Moim zdaniem wszystko to jest piękne w swojej prostocie.
  Można wymyślać niestworzone historie o tym, jak należy interpretować wszystkie przygody, jakie morały niosą za sobą, ale zdaje mi się, że w takiej sytuacji każda, nawet najbardziej niesamowita książka straciłaby swoją magię. Dla mnie spotkanie z Kubusiem Puchatkiem było powrotem do dzieciństwa i tylko to się liczyło. Współczułam Kłapouchemu, choć denerwowało mnie jego ciągłe narzekanie, chciałam dodać odwagi Prosiaczkowi, mimo że jego plany wydawały mi się absurdalne, nie mówiąc już co było z samym Puchatkiem. 
  Podziwiam Milne'a za dzieło, które stworzył. Trzeba być naprawdę genialnym pisarzem, żeby wydać tak uniwersalną powieść dla dzieci,  w której odnajdzie się każdy dorosły. Nie wiem co mogę jeszcze dodać, poza tym, że zakochiwałam się w każdej następnej stronie i przygodzie. Pokochałam rozdział VIII w którym Krzyś staje na czele Przyprawy do Bieguna Północnego, całym swoim sercem (najbardziej oczywiście Przyprawę do Bieguna Północnego ♥). 
  Podsumowując. Jeśli jeszcze nie miałeś okazji poznać przygód Kubusia Puchatka, to żałuj i jak najszybciej nadrób swoje zaległości. Uwierz mi, nie będziesz żałował. Sama oceniam je na mocne ■■■■■■■■■□□ (osiem na dziesięć). Z całego serca polecam! A przede mną jeszcze dwie książeczki z tej serii, będę z zapartym tchem poznawałam następne przygody wesołej gromadki, a że czytanie akurat tej powieści nie wymaga ode mnie zbyt dużo zaangażowania, nawet sesja będzie idealnym czasem na lekturę. Tymczasem życzę udanego dnia i do następnego!



W słuchawkach:

1/10/2016

Strach spać...

Cześć kochani!
  Właśnie skończyłam czytać książkę, do której zbierałam się już dość długo. Kupiona jakoś rok temu na przecenach leżała na mojej półce i się kurzyła. Wraz z Nowym Rokiem zaczęłam ją czytać i się na niej nie zawiodłam. Dlatego też zapraszam do mojej recenzji książki
■■■■■■■■■□□ (osiem na dziesięć). Jeśli tylko temat psychologii nie jest Ci obcy, analiza człowieka Cię interesuje i chcesz choć trochę poznać umysł psychopaty, to w ciemno mogę Ci polecić właśnie tę książkę.
  Moja noc będzie dzisiaj wyglądała ciekawie, boję się, że może mi się nie udać opanować wszystkich emocji po przeczytaniu powieści Mariniego. Ale tymczasem życzę wam udanego nowego tygodnia i zabieram się za następną książkę (a może film na podstawie "Kiedy śpisz"). Do następnego!