1/18/2015

Zupełnie inny świat

Witajcie!
  Dzisiaj przybywam z nowymi pokładami energii, zdecydowanie większą ich ilością niż tydzień temu, gdy padnięta po Olimpiadzie Fizycznej postanowiłam jednak sięgnąć do komputera i naskrobać kilka zdań.
  Tym razem zacznę od tego co działo się w tym tygodniu, a mianowicie mam na myśli turniej czegoś w rodzaju szermierki, dla ułatwienia będę go tak nazywała, ale nie czepiajcie się, że turniej był czego innego, choć plakat mówi o szermierce. 
  Nie myślcie, ze sama brałam udział, nie, nie ma szans, choć po wszystkim, jak obserwowałam kolegę - Jonasza, jak on się bawił i innych jego znajomych, to pomyślałam, ze mogłabym spróbować, gdybym tylko miała ze sobą jakiś strój sportowy, albo chociaż buty, które nie są glanami, bo w takich nie pozwolono by mi wziąć udziału. Ale zacznijmy od początku.
  Jonasz, kolega z klasy, od jakiegoś czasu ćwiczy szermierkę w klubie, a ten klub postanowił się wybrać na zawody. Stąd Jonasz też brał udział w zawodach. A że Jonasz poinformował nas jako klasę o tym, że będzie się pojedynkował z przyszłymi mistrzami świata (albo przynajmniej Polski) to postanowiłam go trochę powspierać (właściwie pomęczyć swoją obecnością pod pretekstem kibicowania, albo dotrzymania towarzystwa). I tak oto znalazłam się na turnieju szermierki.
  Jak to wyglądało. Powiem szczerze, że dość śmiesznie. Wszyscy (łącznie z dziećmi, czasem dziesięcioletnimi albo nawet mniej) mięli albo miecze, albo szpady całe okute gąbką. Wszyscy dostali je tego samego rozmiaru, więc niektóre dzieciaki wyglądały komicznie z bronią większą od siebie, ewentualnie swojego wzrostu. No i było trochę źle zorganizowane. Zawody ze szpadami miały zacząć się po 13 (ale naprawdę chwilę po 13), a zaczęły się może koło 15, sama dokładnie nie wiem. Od kiedy nie mam zegarka na ręce, jedynie w telefonie, dość słabo orientuję się w godzinach, a nie chciałam co chwila zerkać na telefon, żeby nie wyszło, że się nudzę. Zanim Jonasz zaczął walczyć minęło trochę czasu, ale mogłam zobaczyć jak inni się biją na miecze. Było fajnie, choć Jonasz nie wygrał wszystkich walk. I choć jest dość zamkniętym człowiekiem i głośno by tego nie powiedział, chyba cieszył się z tego, że przyszłam.
  Teraz natomiast przejdę do recenzji. Tak, dobrze przeczytaliście. Postanowiłam napisać recenzję książki, którą w ostatnim czasie przeczytałam. Nie ukrywam, ze jest to lektura szkolna, jednak moim zdanie warta uwagi, a mam na myśli "Inny świat"
■■■■■■■■□□□ (siedem na dziesięć), a to naprawdę dużo jak na lekturę szkolną.
  No i jest jeszcze jedna rzecz, która dotyczy tej książki. Jest to pierwsza moja książka przeczytana w tym roku i kwalifikuje się na moje wyzwanie noworoczne w kilku kategoriach:
- więcej niż 215 stron,
- oparta na prawdziwej historii,
- autorem jest mężczyzna,
- akcja rozgrywa się w czasie wojny.
Mam świadomość, ze wiele z tych punktów będzie się jeszcze powtarzało przy innych książkach, ale to zawsze jakiś początek, prawda? 
  I to by było na tyle w tym tygodniu. Nie jestem pewna czy napisze za tydzień, ze względu na to, że już 24 stycznia mam studniówkę, a po zeszłorocznej zabawie wiem jak bardzo nieprzytomna mogę być dzień później. Mimo to, jeżeli nie za tydzień to za dwa na pewno wszytko szczegółowo opiszę. A tymczasem trzymajcie się ciepło. Zachęcam do komentowania i podzielenia się swoją opinią,k czy o książce czy też o całym blogu. Miłego dnia! :)




W słuchawkach:

1/11/2015

Olimpijsko

Hej Kochani!
  Dzisiejszy post będzie dużo krótszy niż poprzednie. Jestem bardzo zmęczona po Olimpiadzie Fizycznej, która wyssała ze mnie prawie wszystkie soki.
  To tak, dzisiaj był OF. Zadania jak zwykle zaskoczyły. Nie mam dobrych przeczuć, choć jeśli próg punktowy będzie podobny do zeszłorocznego, jest szansa, że przejdę i będę męczyła się dalej. Ale poza bardzo ciężkimi zadaniami są jeszcze inne plusy całej tej sytuacji. Przede wszystkim jedzenie. Mimo, że było nas tam bardzo dużo (jeżeli dobrze pamiętam to koło 50 osób - no właściwie dokładnie 40 osób, potwierdzone info) każdy dostał dwa kawałki pizzy i sosy! Do tego mogliśmy, w granicach rozsądku, pić dużo kawy i herbaty, a także dostaliśmy czekoladowy batonik (nie pomyśleli o osobach, które nie mogą jeść czekolady, jak na przykład mój kolega z klasy Michał, który podzielił się ze mną swoim batonikiem) i tymbark - każdy wybierał smak z zakupionych. 
  Były jeszcze inne plusy. Jednym z nich był nasz nauczyciel fizyki, który kupił moje serce przychodząc w niedzielę na Olimpiadę, bo kilku jego uczniów startowało i chciał powiedzieć nam wszystkim: "Powodzenia". Mnie kupił. Jest najbardziej kochanym nauczycielem jakiego znam. Naprawdę. A do tego nosi glany i słucha metalu, czego chcieć więcej od fizyka? ;)
http://www.kgof.edu.pl/  Po czterech i pół godzinie męczarni nas wypuścili (mogliśmy wyjść wcześniej, ale przecież to nie o to chodzi, trzeba jak najlepiej wykorzystać czas, można się przespać, czy coś takiego, a na to nie wystarczy jedna godzina, co najmniej dwie, a najlepiej cztery :P). Powiedziano nam, że jeszcze dzisiaj na stronie Komitetu Głównego Olimpiady Fizycznej powinny pojawić się zadania z rozwiązaniami. W obrazku link. Osobiście nie bardzo chcę na nie patrzeć, żeby nie przekonać się, ile punktów straciłam. A poza tym jutro w szkole na pewno znajdzie się ktoś, kto już je dokładnie przejrzał i podzieli się z nami sowimi spostrzeżeniami. Tak będzie lepiej dla mojej psychiki. Zdecydowanie lepiej.
  A co poza tym. W sumie niewiele się dzieje. W środę po przerwie wróciliśmy do szkoły i co tu dużo opowiadać, znów praca. Ale plan nam się zmieni już niedługo, więc trochę się pobawimy z innymi salami. Pewnie będziemy więcej chodzić między wydziałami... Nieszczęsna mała szkoła, której za żadne skarby świata nie chcemy zmieniać na nowy budynek, który będzie "lepszy". Ale nie czas i nie miejsce, żeby narzekać na zamianę budynku szkoły. Jak już mówiłam, jestem padnięta i najchętniej położyłabym się już spać, dlatego będę się z Wami żegnała. Do napisania w przyszłym tygodniu. Obiecuję, że post będzie bardziej obfity niż dzisiejszy. Dobranoc! :)




W słuchawkach:

1/04/2015

Sylwestrowe szaleństwo

Witajcie kochani!
  Jak minął tydzień? Wierzę, ze każdy z Was spędził szaloną Noc Sylwestrową na zabawie, przynajmniej tak dobrej jak moja. W końcu nie ma nic lepszego niż cały wieczór wypełniony zadankami z fizyki i przygotowaniami do zbliżającej się olimpiady, prawda?   Ale teraz ani nie czas, ani nie pora na ponowne narzekanie na mój rozkład pracy w czasie tego długiego (bardzo długiego) wolnego. Dlatego teraz jeszcze zdjęcie i już zmieniam temat.
  Tak wyglądał mój wieczór. :)
   
  Dość długo zastanawiałam się, o czym mogłabym napisać. W końcu w moim życiu nie dzieje się nad wyraz dużo. Siedzę w domu i popijając herbatę ślęczę nad fizyką (ostatnio coraz mniej, właściwie od Sylwestra do niej nie usiadłam, to trochę smutne). Choć w sumie w tym tygodniu (dokładniej 2 stycznia) byłam na koncercie zespołu złożonego z moich znajomych. Zespół nosi nazwę Overflow i gra metal, tak głownie metal. Coś co mnie zadziwiło to fakt, jak dobry wokal mogą mieć na nagraniach (bo na koncercie nic nie było słychać). Poznałam na nim kilka miłych osób, ale to tyle na ten temat.
  Jest jednak coś o czym mogłabym opowiedzieć. Chodzi o bajkę, którą wszyscy znakomicie znamy, każda mała dziewczynka ją widziała, a jeżeli nawet nie, to nie ma możliwości, żeby nie widziała chociażby urywków czy przeróbek w internecie. A mam na myśli Disnejowską "Śpiącą królewnę".
  Nie wiem, czy pisanie w tym przypadku o recenzji ma jakikolwiek sens. W końcu jest to już na tyle popularna bajka (właściwie film animowany, moja nauczycielka języka polskiego w gimnazjum, zawsze bardzo naciskała, żebyśmy nie używali określenia bajka do filmów animowanych, ze względu na to, że bajka to krótki wierszowany utwór z morałem, najczęściej zawierający motywy zwierzęce itd.), tak bezpośrednio dotyka ona naszego codziennego funkcjonowania, że nie jestem pewna czy ocenianie jej ponownie po wielu latach i myśląc dużo bardziej racjonalnie ma sens. Dlatego nie podejmę się oceny i nie będę przybliżała fabuły. Skupię się jedynie na tych zabawnych z perspektywy lat fragmentach, które zwróciły moją uwagę.
  Na początku zadziwiła mnie jak zwykle piękna muzyka. Film jest już wiekowy, a mimo to muzyka może zwrócić uwagę. Operowe śpiewy, liczne piosenki, których zaśpiewanie obecnie byłoby wyjątkowo trudne, a w 1959 roku też nie mogło być proste.
  Drugą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy były animacje i to ile się w tej dziedzinie zmieniło przez ponad pół wieku. W "Śpiącej królewnie" możemy bez większego trudu zauważyć dużą różnicę w narysowaniu animowanych postaci czy przedmiotów, a tłem. Tło wydaje się być dopracowane, jak prawdziwe dzieła sztuki. Wszystko jest ładnie wycieniowane, delikatnie zaznaczone i daje naprawdę ładny obraz. Ale na to wszystko nałożone są narysowane grubą czarną kreską postacie, które ruszają się często dość sztywno, w wielu, wyraźnie zaznaczonych płaszczyznach. Nie przeszkadza mi to, w końcu bajce przed ponad pół wieku można wybaczyć naprawdę dużo, ale gdy zaraz po obejrzeniu "Czarownicy" (po raz kolejny), oglądam tę pierwszą rozpowszechnioną historię Aurory, to łatwo zauważam kontrast między wykonaniem jednego i drugiego filmu.Trochę mnie to śmieszyło. W ostatnim czasie sama trochę interesują się animacją (nie jestem w stanie właściwie nic zrobić i taka animacja jak w "Śpiącej królewnie" byłaby dla mnie wielkim osiągnięciem) i wygląda to wręcz komicznie.
  Z innych rzeczy, które zwróciły moją uwagę, to rola wiedźmy. Po obejrzeniu "Czarownicy" liczyłam na choć trochę większy udział tej postaci w znaczeniu filmu. Rozumiem, to jest zły charakter, który nie może się podobać dzieciom, ale bez przesady. A skoro mówimy już o złych charakterach, to mężczyzna, który podchodzi do Ciebie w lesie i zaczyna z Tobą tańczyć (nie zapominamy, ze widzisz go po raz pierwszy w życiu i nawet nie poznajesz jego imienia) jest idealnym kandydatem na męża i na pewno nie jest dziwny.Nie będę już poruszała wątku oczywistości przeznaczenia sobie tej dwójki bohaterów, bo gdy okazuje się, że on jest księciem, a ona księżniczką i chcą z siebie zrezygnować, żeby móc być ze sobą, robi się zbyt romantycznie i mdło, ale zajmę się inną, dla mnie, bardzo istotną kwestią.
 Chodzi mi o sukienkę Aurory. Gdy tylko myślę o śpiącej królewnie, widzę ją w różowej sukience. Nie ma opcji, żebym wyobrażała ją sobie w niebieskiej, w jakiej przecież była. No nie ma opcji. Nie wiem czy jest to wpływ późniejszego zamieszania z księżniczkami Disneya, czy z czymś innym, ale nie podoba mi się fakt, że Aurora miała niebieską sukienkę. Nie jestem boginią mody, nawet się tym zbytnio nie interesują, a ubranie musi jedynie dobrze leżeć i w miarę wyglądać, ale nie podoba mi się księżniczka w niebieskiej sukience (choć zdecydowanie wolę niebieski od różowego). Wiem, że jest wala o kolor tej sukienki, ale z założenia jest ona niebieska, czego nadal nie mogę strawić...
  Może to dość błahe problemy, ale jakieś trzeba mieć.  Jak już mówiłam, oszczędzę temu filmowi oceny, bo podobał mi się w dzieciństwie i nadal przywołuje miłe chwile. Powiem jedynie tyle: jeżeli nie miałeś okazji obejrzeć "Śpiącej królewny" z 1959 roku to koniecznie obejrzyj. Jest to pewnego rodzaju klasyk animacji, który warto znać. Sama mam wiele filmów do nadrobienia, ale są takie, które nawet jak uważam, że trzeba znać. "Śpiąca królewna" do nich należy. Miłego oglądania.
  To by było tyle na dzisiaj. Do zobaczenia za tydzień, już po Olimpiadzie. Trzymajcie za mnie kciuki i życzcie powodzenia. :)




W słuchawkach: