9/23/2014

Mistrzowskie granie

Hej kochani!
   W poprzednim tygodni nie napisałam, dlatego doszłam do wniosku, że mamy teraz najwyższy czas, żeby się za to zabrać. Do tej pory zawodziła u mnie organizacja czasu, ale liczę na to, że wszystko się zmieni, gdy tylko wdrożę się w system pracy. Wczoraj poznaliśmy sposób na dobre zarządzanie czasem. Najpierw należy wypisać wszystkie sprawy, które mamy do zrobienia, potem ocenić każdą w skali od jednego do dziesięciu pod dwoma względami. Najpierw jak bardzo jest ważna, a potem jak pilna. Podobno funkcjonuje to naprawdę dobrze, jak tylko człowiek się do tego przyzwyczai. Jeżeli chodzi o mnie, na razie nie jest ciekawie, jeżeli chodzi o samo wypisanie wszystkich spraw, nie mówiąc już o ich ocenie. To za dużo naraz, szczególnie, że mam dużo spraw pilnych i ważnych, do czego nie powinno się dopuścić. Ale się nie poddaję. Może kiedyś mi się uda. Dzisiaj znów spróbuję, jest szansa, że tym razem będzie lepiej.
  Nie pisałam też przez nagromadzenie wielu różnych wydarzeń. Najważniejszymi z nich były mecze Polaków. Nie było możliwości, żebym któregoś nie zobaczyła. A kiedy się zaczynały nie mogłam skupić się na niczym innym niż nasi siatkarze. Mecze kończyły się późno, a ja padałam na twarz ze zmęczenia, następnego dnia próbując nadrobić zaległości, których narobiłam sobie przez oglądanie naszych zwycięstw. Nie mówię, że byłam z siebie dumna, ale nie mogłam przegapić ani jednego spotkania. Źle bym się z tym czuła. Żałuję tylko, że nie miałam możliwości zobaczenia ich w akcji na żywo. Grali w Łodzi i wielu moich znajomych było na meczach, nie zawsze kojarząc nazwiska wszystkich zawodników... Ale świat jest niesprawiedliwy i nic na to nie poradzę.
  Jest jeden mecz, który wszyscy mogliśmy zobaczyć – mecz finałowy. To było coś niesamowitego. I choć pierwszy set nie szedł po naszej myśli, zaprezentowaliśmy naprawdę niesamowicie wysoki poziom siatkówki i zasłużyliśmy na tytuł MISTRZÓW ŚWIATA. Razem z tatą nagraliśmy mecz i jeszcze przez długi czas będziemy się mogli cieszyć z tej spektakularnej wygranej. Gdy wczoraj oglądałam w internecie wywiady, najbardziej spodobała mi się postawa Winiarskiego, który mówił, że oni bawili się tym meczem. Nie byli zestresowani (aż tak bardzo), bo czuli, ze zasłużyli na miejsce w finale, dlatego chcą mieć choć trochę przyjemności z tego spotkania. Dla mnie to coś pięknego. Poziom który zaprezentowali był najwyższy wśród meczy, które grali w czasie tych mistrzostw. Byłam pod naprawdę ogromnym wrażeniem, gdy widziałam nawet Piotrka Nowakowskiego, który nie stresował się (wszyscy wiemy, że to on najbardziej przejmuje się własnymi błędami i przez to popełnia ich więcej). A gdy wygraliśmy... Może nie skakałam z radości, ale po prostu się uśmiechałam. Tak, uśmiechałam się i nie mogłam przestać. Powtórzę jeszcze raz – to coś niesamowitego. Jedyną rzeczą, która może nas wszystkich trochę zaskoczyć jest fakt, że aż tylu siatkarzy postanowiło zakończyć swoją karierę w reprezentacji. We wcześniejszych zapowiedziach miało być ich dwa razy mniej niż się później okazało. Zdążyłam się już pogodzić z odejściem od siatkówki Zagumnego i Ignaczaka, ale gdy dołożyli mi do tego Wlazłego i Winiarskiego, zrobiło mi się strasznie przykro... Ale szanuję ich decyzję i choć pewnie nie zobaczę ich już w akcji, to może choć wśród kibiców na meczach ich młodszych kolegów? ;)
  W czasie tego weekendu dodatkowo działo się dużo. Całą sobotę byłam poza domem na rajdzie pieszym i rowerowym, byłam na Tour de Kalonka. Jest to coroczni rajd organizowany przez stowarzyszenia im. św. ojca Pio w Kalonce. Domyślam się, ze wszystkim to bardzo dużo powiedziało i nie muszę opisywać o co chodzi. :)
  A teraz tak na serio. Zacznę może od tego, gdzie leży Kalonka. Kalonka jest wsią (tak, raczej to wieś) położona na wschód od Wódki, gdzie mieszkają moi znajomi. Obie te miejscowości znajdują się na terenie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Główną ideą tego rajdu jest poznanie terenu Ziemi Łódzkiej i spędzenie czasu w aktywny sposób. Oczywiście cała akcja ma też drugie dno, można wspomóc wiele organizacji wpłacając pieniądze. Od każdego uczestnika na początku pobierana jest opłata, dzięki której możliwe jest sfinansowanie choć w małej części tej akcji, zagwarantowanie nam przypinek, zalewajki i wody po rajdzie.
  W tym roku sama pojechałam do Kalonki. Nie było żadnych moich starych znajomych. Jedni wybrali wesele, inni uznali, ze to za daleko, a jeszcze inni nie przyszli po prostu, choć co roku bywali. W każdym bądź razie zostałam sama. Czułam się tylko trochę opuszczona, ale gdy włączyłam sobie muzykę nie było problemu i żwawo mi się maszerowało. W czasie jednego z postojów wymieniłam kilka zdań z chłopakiem wyższym ode mnie o głowę, który wyglądał, jakby przyjechał na rajd rowerowy. Wydał się sympatyczny, dlatego postanowiłam mu się przedstawić. Ma na imię Patryk i okazało się, że jest ode mnie dużo młodszy – chłopak chodzi do drugiej klasy gimnazjum. Mimo to dobrze mi się z nim rozmawiało do końca rajdu. Przyjechał na Czarna Trasę (najtrudniejszą i najdłuższą trasę rowerową), ale coś przy łańcuchu mu się popsuło (nie był w stanie dokładnie określić co) i był skazany na trasę pieszą. Można i tak. Dla mnie gdyby nie tępo jakim szliśmy (a wlekliśmy się niemiłosiernie), wszystko było naprawdę fajne.
  Po powrocie z trasy zjadłam ciepłą zalewajkę (która mogła się okazać żurkiem!) i zaczęła się loteria fantowa. Rowery, poduszki, weekendy w Kotlinie Kłodzkiej, zestawy kosmetyków, okolicznościowa musztarda i wiele więcej. Mnie nie udało się nic wygrać. Takie moje szczęście. Były za to osoby, które wygrywały po kilka razy, co mnie trochę zasmuciło. Doszłam do wniosku, że to trochę nie fair, gdy widzę, jak ktoś podchodzi trzeci czy czwarty raz odebrać nagrodę. Ale co zrobić. Jak to powiedział ksiądz prowadzący – póki palce u rąk nie będą równe, nie będzie sprawiedliwości na tym świecie. Mimo to dobrze się bawiłam.
  Jedyna rzecz, na której rzeczywiście się zawiodłam był czas trwania. Zawsze wszystko kończyło się koło 16, czasem później. A w tym roku koniec był przed 15. Gdy ktoś został pomagać w sprzątaniu mógł wyjechać koło 15.10. Byłam tym zawiedziona, ponieważ na miejsce przyjechałam autobusem, który jeździ raz na trzy godziny i musiałam czekać, czekać półtorej godziny, sama. Na szczęście udało mi się spożytkować ten czas użytecznie. Uczyłam się na angielski i zaczęłam badać przebieg zmienności jednej z funkcji. Wiem, że to brzmi przerażająco, ale gdyby nie to, mogłabym się za to nie wziąć jeszcze długo.
Szczęśliwie wróciłam do domu po dwóch i pół godzinie od zakończenia Tour de Kalonki i zaraz wychodziłam do strefy kibica na mecz Polska-Niemcy. Nie będę go opisywać. Powiem tylko, ze atmosfera, jaka panowała na miejscu była super, mogę się tylko domyślać, że na stadionach jest jeszcze lepiej.
  W niedzielę spotkałam się ze starymi znajomymi. Chodzimy do różnych szkół, dlatego nie mamy ze sobą kontaktu na co dzień. Porozmawialiśmy trochę o maturze i o tym co wydarzyło się w naszych życiach. Część rzeczy była radosna, inna mniej, ale najważniejsze, że wszystko zmierza ku dobremu i idzie do przodu.
  A teraz będę kończyć. Nie mogłam spać, więc żeby nie marnować czasu postanowiłam napisać na blogu w środku nocy. Mam nadzieję, ze nie popełniłam jakiś rażących błędów językowych przez wczesną porę. Już niedługo będę się musiała zbierać na taniec, z którym nadal się męczę. A to nie ważne. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia (mam nadzieję) w czasie weekendu.



W słuchawkach:


Wszystkich mieszkańców Łodzi zachęcam również do głosowania na projekty do Budżetu Obywatelskiego. 
http://budzet.dlalodzi.info/

9/10/2014

Nowe przygody w starej szkole

Hej kochani!
  Na początek chciałabym Was bardzo, ale to bardzo przeprosić, za to, że nie napisałam w weekend. Bardzo chciałam. Nawet kilka razy się za to zabierałam, ale wyszło jak zwykle. Nałożyło mi się kilka dłuższych prac, na głowę spadły tony obowiązków, a do tego mam jeszcze nie jeden problem do rozwiązania... Ale nie ma co na razie narzekać, lepiej opowiedzieć o kilku fajnych akcjach, w których brałam udział w poprzednim tygodniu.
  Zacznę od akcji "Przygarnij książkę" Antykwariatu Pasja czytania. Antykwariat ten co jakiś czas organizował wielkie wyprzedaże książek. Tym razem akcja była jednak wyjątkowa. Antykwariat ten ma być już niedługo zamknięty i akacja łączyła się z wyprzedaniem całych zbiorów i likwidacją. Gdy tylko usłyszałam o tej akcji postanowiłam ją wspomóc. Tak też zrobiłam. W piątek 5 września poszłam przed szkołą (na dziesiątą) na początek akcji (zajęcia zaczynałam o jedenastej, ze względu na fakt, że w przyszłości przez trzy pierwsze godziny w każdy piątek będę miała próbne matury, ale dwa pierwsze tygodnie mam spokój od tego).
  Na miejscu nie byłam o równej godzinie. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, ze z dziesięć czy piętnaście minut przed dziesiątą. I natknęłam się na tłum ludzi już przeglądając książki. Byłam naprawdę zszokowana, ze otworzyli wcześniej i, że aż tyle osób przyszło na sam początek. Weszłam do środka antykwariatu i zaczęłam się rozglądać za czymś co mogłoby mnie zainteresować. Miałam już pełną siatkę książek i stałam między dwoma regałami w tłumie ludzi, przez który nie łatwo było się przebić. Za całą, pełną siatkę książek zapłaciłam 15zł, zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami. 
  Wzięłam kilka książek dla siebie, zbiory zadań do fizyki, matematyki, jedną książkę do chemii dla brata, parę lektur szkolnych, żeby łatwiej mi się później opracowało.Wzbogaciłam się o stertę książek, z których będę korzystała jeszcze przez kilka najbliższych lat, a do tego op książki, które bardzo chętnie przeczytam. Ja zyskałam i zyskał antykwariat, który choć chyli się ku upadkowi, na tej ostatniej drodze mógł trochę zarobić.  
  Dodam jeszcze tylko, że liczba osób biorących udział w kacji była oszałamiająca, a efekty jakie uzyskano szokują mnie do tej pory. W ciągu dwóch dni (piątek i sobota) udało się przygarnąć
- prawie 4 wielkie regały,
- 40 małych i 10 dużych kartonów,
- kilkaset reklamówek.
Wszystko oczywiście wypełnione po brzegi książkami. W sumie około 8000 książek znalazło nowych właścicieli. Ale to nie wszystko. Jeszcze zostały książki do wyprzedania. Będzie je można kupić za grosze jeszcze do 19 września. Bardzo zachęcam każdego kto znajdzie czas do poniedziałku do piątku od 10 do 18, żeby chciaż zajrzeć, co się uchowało i może zaadoptować jakąś bezpańską książkę? Jeśli możecie odwiedźcie Antykwariat "Pasja Czytania" - ul. Piotrkowska 132, Łódź. Nic na tym nie stracicie, a może uda się znaleźć jakąś fajną książkę? :)
   Jest jeszcze jedna akcja (nie jestem pewna, czy można to nazwać w ten sposób), o której bardzo chciałabym napisać. Chodzi mi o wycieczkę rowerową. Już trzeci rok z rzędu w Łodzi organizowane są wycieczki tematyczne po mieście. Każdej jesieni są cztery wycieczki. Do tej pory brałam udział w trzeci (licząc niedzielną). I szczerze powiem, że znów sprawiają mi naprawdę dużo radości.
  Pierwszy raz byłam na takiej wycieczce dwa lata temu (gdy zaczynałam liceum). Byłam na dwóch wycieczkach, a potem się pochorowałam i nie mogłam wziąć udziału w trzeciej. Potem poszło już górki, bo to brak czasu, bo zimno, bo coś tam innego. W drugiej klasie ilość mojego wolnego czasu zmniejszyła się jeszcze bardziej, dlatego zrezygnowałam z wycieczek. W tym roku chciałam do nich wrócić. I wróciłam. Żałuję tylko, że sama, szczególnie, ze plany były inne. Miałam jechać razem z moim starym przyjacielem, ale pewnie uczy się do poprawek na studia. Nie mam mu tego za złe. szczególnie, że miło spędziłam popołudnie.
  Wycieczki te zaczynają się zawsze o 11 na Pasażu Schillera. Tam formujemy kolumnę, poznajemy przewodnika i mniej więcej trasę jaką będziemy jechać. Ruszamy. Co jakiś czas zatrzymujemy się przy ważnych miejscach, aby poznać ich historię, a właściwie historię naszego miasta. Tym razem tematyką wycieczki było Litzmannstadt Getto. Nieodłączna część mojego rodzinnego miasta. Poznaliśmy trochę szczegółów z życia w gettcie, dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy o miejscach, które codziennie mijamy i lepiej poznaliśmy Łódź. Jako miły akcent na koniec każdy dostał przypinkę (dzięki nim wiedziano ile nas było na wycieczce - 270 osób, dużo prawda? ;))
  Następna wycieczka rowerowa odbędzie się 5 października (tak, to też jest niedziela) o 11.00, jak zwykle na Pasażu Schillera. Tematem będzie Łódź Bajkowa. Ja ze swojej strony mogę tylko zachęcić. Sama postaram się być i poznać choć trochę historii tego pięknego miasta.
  Na koniec powiem jeszcze, że Polacy w niedzielę pokazali klasę wygrywając z Argentyną 3:0. A teraz z niecierpliwością i dużymi obawami czekam na mecz Polska - USA (zamiast robić rosyjski na piątek, bo w końcu Mistrzostwa Świata w Polsce są tylko raz, a rosyjski mam co tydzień). Obyśmy się nie przejechali na tym, że nie przegraliśmy jeszcze żadnego meczu. Drużyna Stanów Zjednoczonych jest mocna, a my mamy jeszcze trochę braków, które warto by nadrobić. 
  Narzekam na rosyjski, a nie mogłam napisać na blogu ze względu na cztery speeche z angielskiego, którymi obsypuje nas nauczycielka. Może nauczymy się mówić przed maturą? Tak ten rok zapowiada się ciekawie, w każdej części mojego życia szkolnego (nawet tańce są dla mnie udręką, gdy nie mam z kim tańczyć...). Ale jeszcze może być dobrze, albo przynajmniej lepiej, więc nie ma się czym załamywać. Trzeba iść do przodu i cieszyć się z tego, co jest tu i teraz.
  I tym optymistycznym elementem zakończę. Trzymajcie się ciepło. Następnym razem postaram się napisać bardziej w weekend. Pa!



W słuchawkach:

9/01/2014

Polska, biało-czerwoni

Cześć!
  W tym tygodniu znów zwlekałam z napisaniem. Jakoś tak wyszło. Przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego pochłonęły mnie tak bardzo, że nie zdążyłam nawet napisać. Tym razem nie będzie tutaj żadnej recenzji, filmowej, książkowej, ani tez żadnego przepisu kulinarnego. Po prostu mało robiłam, a większość czasu spędziłam na obijaniu się i kibicowaniu polskim siatkarzom.
  Od razu sprostuję. Nie, nie byłam na stadionie narodowym na meczu otwarcia Mistrzostw Świata w piłce siatkowej mężczyzn, na meczu Polski z Serbią w sobotę. Mecz oglądałam jedynie z fotela w pokoju z największym telewizorem w domu. W końcu to jedyny mecz, który będę mogła zobaczyć u siebie w domu bez dodatkowych opłat. 
  Wiem, że w internecie było już dużo zamieszania w związku z tym,a le sama muszę poruszyć ten temat, choć w kilku zdaniach. Bardzo, ale to bardzo nie podoba mi się, że nie ma powszechnego dostępu do Mistrzostw Świata. Nie da się opisać, ile razy wyrażałam swoje niezadowolenie na ten temat. Jest to złe i niedobre. Kropka. I nie możemy z tym nic zrobić. Ale nie tylko widzowie są tym oburzeniu. Jak donosi portal SPORT.PL Plamen Konstantinow (przyjmujący reprezentacji Bułgarii) nie chciał udzielić wywiadu telewizji Polsat, ponieważ zakodowała transmisje z mistrzostw świata. Do tego telewizja poprosiła go o nagranie zaproszeń na mecz, na co odparł: "Skoro bierzecie pieniądze od ludzi za możliwość oglądania meczów, to ja nie będę reklamował was za darmo". Ale jest jedna rzecz, którą doceniam. A mianowicie - darmowe strefy kibica. Mam to szczęście, że Łódź to dość duże miasto (do tego jeden z organizatorów Mistrzostw Świata, tutaj też odbędą się mecze, dokładnie między 10, a 20 września) i taka strefa kibica będzie tutaj dostępna dla wszystkich. Teraz wystarczy znaleźć kogoś, kto chodziłby ze mną na mecze Polaków, w tym jutrzejszy z Australią. Ewentualnie może uda mi się znaleźć kogoś, to ma telewizję od Cyfrowego Polsatu i wprosić mu się do domu. :P
  Drugą sprawą jaką chciałabym się zająć odnośnie meczu jest oczywiście gra naszych reprezentantów. Zacznę od tego, że bardzo żałowałam decyzji Antigi, aby Wrona i Ignaczak nie grali. Jeżeli chodzi o Wronę, to z czystej sympatii. Stara się być otwarty w stosunku do fanów i chętnie nawiązuje z nimi dyskusję, prowadzi swój oficjalny profil na Facebooku właśnie dla fanów i wydaje się sympatyczny, a do tego jest bardzo, bardzo przystojny. Spójrzcie tylko na gif, jak można go nie kochać. A co do Igły, dla mnie to on jest faworytem jeżeli chodzi o libero. Nie mam nic do Zatorskiego, ale wydaje mi się, ze Igła lepiej sprawdza się na tej pozycji. Mimo moich smutków z powodu braku tych dwóch siatkarzy, nasza reprezentacja pokazała klasę. Drużyna Serbii zawsze była naprawdę dobra, miałam sporo obaw przed meczem. Chciałam, żeby wygrali, ale nie sądziłam, że skończy się to tak, jak się skończyło, czyli 3:0 dla Polski (25:19, 25:18 i 25:18).  
  A nasi grali naprawdę dobrze. Coś co zauważyli komentatorzy już w czasie treningów dało się zobaczyć w czasie gry. Trener naszej Polskiej reprezentacji stawia na dobry, dokładny odbiór i wyprowadzenie skutecznego ataku, choć głownie na odbiór. A ten, muszę przyznać był na wysokim poziomie. Podziwiam Mateusza Mikę, który potrafił wyratować naszych reprezentantów z naprawdę ciężkich opałów. I do tego Winiarski, który już od jakiegoś czasu ma naprawdę dobrą passę i czuje się swobodnie w grze. No i oczywiście nasz atakujący - Wlazły. Ten ostatni odniósł dwa tygodnie temu kontuzję. Miał skręconą kostkę i wiele osób wątpiło, czy da radę wziąć udział w Mistrzostwach. Na szczęście już wszystko dobrze i mógł swobodnie atakować z dużą skutecznością. 
  Byłam bardzo dumna z naszych siatkarzy. Pokazali na co ich stać i odnieśli przy tym powalający sukces. Wszyscy się śmieją, że po prostu sprzyjał im wiatr na stadionie narodowym. Może to i prawda. Ale jest coś, co na pewno sprzyjała Polakom w czasie meczu. Mam na myśli kibiców. Tym razem było ich naprawdę dużo. I jak zwykle zaimponowali mi wykonaniem hymnu, jak zwykle ac apella i z ogromną siłą. Mój tata uważa (a ja sama się z nim zgadzam), że są mecze, które za siatkarzy wygrywają kibice. gdyby nie oni, mięliby małe szanse wygrać. Najbardziej to widać w meczach, które są bardzo wyrównane i kończą się wynikiem 3:2 dla nas, bo cała hala kibiców stała i krzyczała ile sił w płucach, aby ich dopingować.
  Sama bardzo chciałabym wziąć udział w tego rodzaju wydarzeniu. I choć (jak już wcześniej wspominałam) w Łodzi będą odbywały się mecze Mistrzostw Świata, sama nie wezmę w nich udziału. Bilety są za drogie na mój skromny budżet. Bardzo żałuję. Oglądanie siatkarzy na żywo, a w telewizji to zupełnie dwie różne rzeczy. Zupełnie inne emocje i przeżycia. Mogę jedynie czekać na następne mecze, które może uda mi się zobaczyć w strefie kibica. Czekam razem z Winiarskim i jego oczami, których nie da się opisać. 
  A tak poza tym, zaczął się rok szkolny. Nowa porcja pracy i załamań nerwowych przede mną. Tym razem, gdy jestem już w klasie maturalnej czeka mnie dużo ważnych życiowych wyborów. Na każdym kroku wszyscy będą mi powtarzać, że powinnam się uczyć i powtarzać. Ale mam jeszcze czas. Matura w maju, a mamy dopiero wrzesień, a wcześniej studniówka, która też mi się strasznie pokomplikowała i boję się, że przyniesie mi ogromne rozczarowanie. Ale daję jej jeszcze szansę i cytując klasyka ("Zemstę" Fredry): "Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba".
  To będzie wszystko, jeżeli chodzi o ten tydzień. Byliśmy jeszcze w Find Out w drugim pokoju, który podobał mi się mniej niż pierwszy, ale to mało istotne, ze względu na to, ze przybliżyłam wam już o co chodzi. Trzymajcie się ciepło (bo pogoda nie dopisuje) i do zobaczenia w weekend! 



W słuchawkach: