Hej kochani!
W poprzednim tygodni nie napisałam,
dlatego doszłam do wniosku, że mamy teraz najwyższy czas, żeby
się za to zabrać. Do tej pory zawodziła u mnie organizacja czasu,
ale liczę na to, że wszystko się zmieni, gdy tylko wdrożę się w
system pracy. Wczoraj poznaliśmy sposób na dobre zarządzanie
czasem. Najpierw należy wypisać wszystkie sprawy, które mamy do
zrobienia, potem ocenić każdą w skali od jednego do dziesięciu
pod dwoma względami. Najpierw jak bardzo jest ważna, a potem jak
pilna. Podobno funkcjonuje to naprawdę dobrze, jak tylko człowiek
się do tego przyzwyczai. Jeżeli chodzi o mnie, na razie nie jest
ciekawie, jeżeli chodzi o samo wypisanie wszystkich spraw, nie
mówiąc już o ich ocenie. To za dużo naraz, szczególnie, że mam
dużo spraw pilnych i ważnych, do czego nie powinno się dopuścić.
Ale się nie poddaję. Może kiedyś mi się uda. Dzisiaj znów
spróbuję, jest szansa, że tym razem będzie lepiej.
Nie pisałam też przez nagromadzenie
wielu różnych wydarzeń. Najważniejszymi z nich były mecze
Polaków. Nie było możliwości, żebym któregoś nie zobaczyła. A
kiedy się zaczynały nie mogłam skupić się na niczym innym niż
nasi siatkarze. Mecze kończyły się późno, a ja padałam na twarz
ze zmęczenia, następnego dnia próbując nadrobić zaległości,
których narobiłam sobie przez oglądanie naszych zwycięstw. Nie
mówię, że byłam z siebie dumna, ale nie mogłam przegapić ani
jednego spotkania. Źle bym się z tym czuła. Żałuję tylko, że
nie miałam możliwości zobaczenia ich w akcji na żywo. Grali w
Łodzi i wielu moich znajomych było na meczach, nie zawsze kojarząc
nazwiska wszystkich zawodników... Ale świat jest niesprawiedliwy i
nic na to nie poradzę.
Jest jeden mecz, który wszyscy
mogliśmy zobaczyć – mecz finałowy. To było coś niesamowitego.
I choć pierwszy set nie szedł po naszej myśli, zaprezentowaliśmy
naprawdę niesamowicie wysoki poziom siatkówki i zasłużyliśmy na
tytuł MISTRZÓW ŚWIATA. Razem z tatą nagraliśmy mecz i jeszcze
przez długi czas będziemy się mogli cieszyć z tej spektakularnej
wygranej. Gdy wczoraj oglądałam w internecie wywiady, najbardziej
spodobała mi się postawa Winiarskiego, który mówił, że oni
bawili się tym meczem. Nie byli zestresowani (aż tak bardzo), bo
czuli, ze zasłużyli na miejsce w finale, dlatego chcą mieć choć
trochę przyjemności z tego spotkania. Dla mnie to coś pięknego.
Poziom który zaprezentowali był najwyższy wśród meczy, które
grali w czasie tych mistrzostw. Byłam pod naprawdę ogromnym
wrażeniem, gdy widziałam nawet Piotrka Nowakowskiego, który nie
stresował się (wszyscy wiemy, że to on najbardziej przejmuje się
własnymi błędami i przez to popełnia ich więcej). A gdy
wygraliśmy... Może nie skakałam z radości, ale po prostu się
uśmiechałam. Tak, uśmiechałam się i nie mogłam przestać.
Powtórzę jeszcze raz – to coś niesamowitego. Jedyną rzeczą,
która może nas wszystkich trochę zaskoczyć jest fakt, że aż
tylu siatkarzy postanowiło zakończyć swoją karierę w
reprezentacji. We wcześniejszych zapowiedziach miało być ich dwa
razy mniej niż się później okazało. Zdążyłam się już
pogodzić z odejściem od siatkówki Zagumnego i Ignaczaka, ale gdy
dołożyli mi do tego Wlazłego i Winiarskiego, zrobiło mi się
strasznie przykro... Ale szanuję ich decyzję i choć pewnie nie
zobaczę ich już w akcji, to może choć wśród kibiców na meczach
ich młodszych kolegów? ;)
W czasie tego weekendu dodatkowo
działo się dużo. Całą sobotę byłam poza domem na rajdzie
pieszym i rowerowym, byłam na Tour de Kalonka. Jest to coroczni rajd
organizowany przez stowarzyszenia im. św. ojca Pio w Kalonce.
Domyślam się, ze wszystkim to bardzo dużo powiedziało i nie muszę
opisywać o co chodzi. :)
A teraz tak na serio. Zacznę może
od tego, gdzie leży Kalonka. Kalonka jest wsią (tak, raczej to
wieś) położona na wschód od Wódki, gdzie mieszkają moi znajomi.
Obie te miejscowości znajdują się na terenie Parku Krajobrazowego
Wzniesień Łódzkich. Główną ideą tego rajdu jest poznanie
terenu Ziemi Łódzkiej i spędzenie czasu w aktywny sposób.
Oczywiście cała akcja ma też drugie dno, można wspomóc wiele
organizacji wpłacając pieniądze. Od każdego uczestnika na
początku pobierana jest opłata, dzięki której możliwe jest
sfinansowanie choć w małej części tej akcji, zagwarantowanie nam
przypinek, zalewajki i wody po rajdzie.
W tym roku sama pojechałam do
Kalonki. Nie było żadnych moich starych znajomych. Jedni wybrali
wesele, inni uznali, ze to za daleko, a jeszcze inni nie przyszli po
prostu, choć co roku bywali. W każdym bądź razie zostałam sama.
Czułam się tylko trochę opuszczona, ale gdy włączyłam sobie
muzykę nie było problemu i żwawo mi się maszerowało. W czasie
jednego z postojów wymieniłam kilka zdań z chłopakiem wyższym
ode mnie o głowę, który wyglądał, jakby przyjechał na rajd
rowerowy. Wydał się sympatyczny, dlatego postanowiłam mu się
przedstawić. Ma na imię Patryk i okazało się, że jest ode mnie
dużo młodszy – chłopak chodzi do drugiej klasy gimnazjum. Mimo
to dobrze mi się z nim rozmawiało do końca rajdu. Przyjechał na
Czarna Trasę (najtrudniejszą i najdłuższą trasę rowerową), ale
coś przy łańcuchu mu się popsuło (nie był w stanie dokładnie
określić co) i był skazany na trasę pieszą. Można i tak. Dla
mnie gdyby nie tępo jakim szliśmy (a wlekliśmy się
niemiłosiernie), wszystko było naprawdę fajne.
Po powrocie z trasy zjadłam ciepłą
zalewajkę (która mogła się okazać żurkiem!) i zaczęła się
loteria fantowa. Rowery, poduszki, weekendy w Kotlinie Kłodzkiej,
zestawy kosmetyków, okolicznościowa musztarda i wiele więcej. Mnie
nie udało się nic wygrać. Takie moje szczęście. Były za to
osoby, które wygrywały po kilka razy, co mnie trochę zasmuciło.
Doszłam do wniosku, że to trochę nie fair, gdy widzę, jak ktoś
podchodzi trzeci czy czwarty raz odebrać nagrodę. Ale co zrobić.
Jak to powiedział ksiądz prowadzący – póki palce u rąk nie
będą równe, nie będzie sprawiedliwości na tym świecie. Mimo to
dobrze się bawiłam.
Jedyna rzecz, na której rzeczywiście
się zawiodłam był czas trwania. Zawsze wszystko kończyło się
koło 16, czasem później. A w tym roku koniec był przed 15. Gdy
ktoś został pomagać w sprzątaniu mógł wyjechać koło 15.10.
Byłam tym zawiedziona, ponieważ na miejsce przyjechałam autobusem,
który jeździ raz na trzy godziny i musiałam czekać, czekać
półtorej godziny, sama. Na szczęście udało mi się spożytkować
ten czas użytecznie. Uczyłam się na angielski i zaczęłam badać
przebieg zmienności jednej z funkcji. Wiem, że to brzmi
przerażająco, ale gdyby nie to, mogłabym się za to nie wziąć
jeszcze długo.
Szczęśliwie wróciłam do domu po
dwóch i pół godzinie od zakończenia Tour de Kalonki i zaraz
wychodziłam do strefy kibica na mecz Polska-Niemcy. Nie będę go
opisywać. Powiem tylko, ze atmosfera, jaka panowała na miejscu była
super, mogę się tylko domyślać, że na stadionach jest jeszcze
lepiej.
W niedzielę spotkałam się ze
starymi znajomymi. Chodzimy do różnych szkół, dlatego nie mamy ze
sobą kontaktu na co dzień. Porozmawialiśmy trochę o maturze i o
tym co wydarzyło się w naszych życiach. Część rzeczy była
radosna, inna mniej, ale najważniejsze, że wszystko zmierza ku
dobremu i idzie do przodu.
A teraz będę kończyć. Nie mogłam
spać, więc żeby nie marnować czasu postanowiłam napisać na
blogu w środku nocy. Mam nadzieję, ze nie popełniłam jakiś
rażących błędów językowych przez wczesną porę. Już niedługo
będę się musiała zbierać na taniec, z którym nadal się męczę.
A to nie ważne. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia (mam
nadzieję) w czasie weekendu.
W słuchawkach:
Wszystkich mieszkańców Łodzi zachęcam również do głosowania na projekty do Budżetu Obywatelskiego.